wtorek, 2 kwietnia 2013

Rozdział 2. Otaczająca panika.

Zanim zacznę pisać, chciałabym wyjaśnić, że postanowiłam pisać nazwy rozdziałów i je numerować. Ach i jeszcze coś, jeśli czytasz, to zostaw komentarz, na pewno mnie to wesprze w pisaniu, albo pomoże poprawić błędy, co ci się nie podobają. Pozdrawiam :>

  Gdy wstałam rano, czułam się cudownie. Zeskoczyłam z łóżka, nałożyłam szlafrok i zbiegłam na dół.
 - Dzień dobry, kochanie. Jak się spało? - przywitała się moja mama, przyrządzająca śniadanie.
 - Bardzo dobrze. Pomóc ci mamo?
 - Jeśli możesz, postaw kubki z herbatami na stole, dziękuję.
 - Al lub James już wstali? - zapytałam, rozglądając się.
 - Oczywiście, że nie. Dopiero dziewiąta. Zaraz ich pójdziesz budzić.
 - Okej. - powiedziałam krótko i postawiłam dwie herbaty na stole.
 - A tato?
 - Bierze prysznic.
Postawiłam kolejne kubki na stole.
 - Coś jeszcze mogę zrobić?
 - Nie, już sama sobie poradzę. Idź się ubierz, przygotowałam ci ubrania. Są na twoim fotelu. Później możesz zbudzić braci.
 - Dobrze.
Gdy już wchodziłam po schodach na górę, usłyszałam mamę:
 - Lily! Stella wróciła dziś rano!
 - Naprawdę?
 - Tak, mówiłam ci, że wróci.
Stella to moja kotka, którą kupiłam zamiast sowy, aby towarzyszyła mi w Hogwarcie. Była cała bialutka, tylko miała dwie czarne kreski przy uszach. Ostatnio późnym wieczorem James ją wypuścił, a ona nie wracała aż tydzień, co nie było do niej podobne więc myślałam, że przepadła.
 Zbiegłam ponownie na dół.
 - Gdzie ona jest?
 - Chyba u nas w sypialni, nie chciałam aby cię obudziła - uśmiechnęła się do mnie.
 - Oj, mamo.
Pobiegłam w podskokach do sypialni rodziców. Spała na pościelonym łóżku z wyciągniętymi łapkami. Usiadłam obok niej na łóżku, a ona się przebudziła.
 - Stella - szepnęłam. - Już nigdy tak nie rób.
Chwyciłam ją na ręce, po czym zaniosłam do swojego pokoju. Pościeliłam łóżko, na które od razu wskoczyła. Podeszłam do mojego fotela, na którym były ubrania dla mnie. Były to moje ulubione czarne legginsy, koszulka z nadrukiem oraz fioletowo-biały wyciągnięty zapinany sweterek. Ubrałam się zwinnie i poszłam do pokoju Jamesa. Zapukałam na wypadek gdyby nie spał i nie czekając na odpowiedź weszłam. Na wielkim łóżku z otwartą buzią spał nienagannie mój brat. Kucnęłam nad jego głową i lekko nim potrząsnęłam. Nie zbudził się więc, zaczęłam do niego mówić.
 - James! James! Wstawaj, zaraz jedenasta, zaspałeś!
Od razu potrząsną głową.
 - Jedenasta? Zaraz jedenasta? - powiedział półprzytomnym głosem.
 - No coś ty! Dopiero kilkanaście minut po dziewiątej, mama kazała was zbudzić.
 - O matko, już wstaję.
 - Okej, to ja idę budzić Albusa.
 - Czekaj! Ja go zbuuuudzę! - mruknął i wyrwał mu się potężny ziew.
 - Nie! Ty zapewne go specjalnie nie zbudzisz, czy coś.
 - Nie, zbudzę go, zobaczysz.
 - To mu coś zrobisz, nie! Ubieraj się i chodź na dół na śniadanie.
 - Lily! Bo upokorzę cię w Hogwarcie!
Stanęłam przestraszona. James niby często żartował, ale dokuczać też lubił, a takiej okazji by nie przepuścił. Westchnęłam zrezygnowana.
 - Dobrze, możesz go zbudzić - dodałam obrażona i opuściłam jego pokój.
Wracając do swojej sypialni, usłyszałam za sobą tubalny śmiech. Usiadłam po turecku na swoim puchatym dywanie, wszczepiając palce między tkaninę. Poczułam lekki przestrach. Dziś właśnie odjeżdżam z tego domu, aby zamieszkać w nowym, wymarzonym Hogwarcie. Zostawię ten pokój dla nowego dormitorium. Nie! Potrząsnęłam szybko głową rozdmuchując myśli. Specjalnie odkąd się zbudziłam starałam się coś robić, czymś zająć, byle nie odczuwać stresu i nie myśleć co będzie po tym jak wsiądę do pociągu. Zerwałam się z miejsca chwytając szczotkę i gumkę do włosów po czym zbiegłam na dół. Zdążyłam zauważyć, jak Al i James się kłócą przy otwartych drzwiach.
 - Mamo, zapleciesz mi warkocza?
 - Po śniadaniu, skarbie. Zbudziłaś braci?
 - A nie słyszysz? - zachichotałam.
Chwila ciszy, gdy mama nadstawiła ucha i w końcu westchnęła.
 - Jak zwykle, co z nimi jest, ja nie wiem. - mruknęła znużona.
 - Mogę w czymś pomóc, proszę?
 - Możesz sprawdzić czy twoi bracia się spakowali. Mam nadzieję, że ty jesteś, prawda?
 - Od dawna mamo! Pakowałam się razem z tatą.
 - Ach, no tak.
Umiałam się już perfekcyjnie pakować, ponieważ pomagałam moim braciom to robić, gdy ja jeszcze nie musiałam. Poszłam do pokoju Albusa. Stali tam oboje w piżamach, James górujący swoim wzrostem i śmiejący się głośno, natomiast drugi, patrzył na starszego urażonym wzrokiem.
 - Al, jesteś spakowany?
 - Och, cześć Lily. Tak jestem - uśmiechnął się ciepło w moją stronę.
 - A ty James?
 - Taak. - powiedział dalej krztusząc się śmiechem.
Wzruszyłam ramionami.
 - Ubierzcie się i chodźcie na śniadanie.
 - Okej, zaraz zejdziemy, dzięki.
Pokierowałam się z powrotem na dół. Na krześle czekała sowa Jamesa, Facecja. Otrzymała ona nazwę z łaciny, czyli żart. Pogłaskałam ją delikatnie, po czym usiadłam przy stole. W kuchni pojawił się w pełni ubrany tato.
 - Dzień dobry.
 - Cześć tato.
 - Jak się czujesz? - zapytał zajmując miejsce na ukos ode mnie. 
 - Świetnie, ale tłumię w sobie panikę i stres - przyznałam szczerze.
 - To dobrze, będzie super, zobaczysz - obdarzył mnie pokrzepiającym uśmiechem. - Ginny co dziś mamy na śniadanie?
 - Naleśniki, według przepisu mojej mamy.
 - Super, uwielbiam je.
Wiedziałam, że mama zrobiła je dlatego, że je ubóstwiałam i w taki sposób chciała, jakoś mnie wesprzeć. Na dół zszedł James, siadając naprzeciw mnie, tam gdzie była jego sowa.
 - Cześć - rzucił.
 - James, jesteś spakowany? - spytała opiekuńczo mama.
 - Tak, tak jestem.
 - Gdzie Al?
 - Nie wiem.
 - Albus, chodź na śniadanie!
 - Idę! - dobiegł nas głos z góry.
Pojawił się po chwili, siadając obok mnie, podczas gdy mama postawiła na stole dzbanek z mlekiem i talerz pełen naleśników. Wszyscy zaczęliśmy jeść.
 Po jedzeniu pomogłam mamie pozmywać, a potem mama zrobiła mi luźnego warkocza. I w końcu nadszedł czas aby wsiadać do samochodu i pojechać na dworzec King Cross. Tato zniósł nasze kufry, ja złapałam Stellę i razem z nią wsiadłam jak na szpilkach do pojazdu. Albus siedział obok mnie i nie potrafiłam wyczytać emocji z jego twarzy. Chyba był podekscytowany. Zostały zniesione kolejne kufry, po czym każdy umiejscowił się w samochodzie, a my ruszyliśmy.
 Gdy tato zaparkował i w końcu zgasił silnik, ja przełknęłam głośno gulę, która siedziała mi w gardle. Mama schowała Stellę do kociej klatki, a moi bracia pobiegli po wózki. Ja rozglądałam się nerwowo za kimkolwiek z rodziny lub znajomych rodziców. Moje oczy nikogo nie napotkały, prócz wracającego Albusa. Tato zapakował mój kufer i klatkę ze Stellą na przyprowadzony wózek, a potem mama chwyciła go za ręce. Złapałam ją pod rączkę. Spojrzała na mnie dodając mi otuchy i ciepło się uśmiechając. James przybiegł z kolejnymi dwoma, na które zostały załadowane kufry i poszliśmy razem do budynku.
 Stając przed samą barierką między peronami dziewiątym i dziesiątym, tato nas poinstruował:
 - Najpierw ty James.
I mój pobiegł z wózkiem w stronę barierki i nagle zniknął.
 - Teraz ja? - odezwał się podniecony Al.
 - Tak.
I tak samo jak starszy wbiegł, znikając.
 - Teraz my, Lily. Nie bój się - odezwała się mama. - Będziemy do ciebie pisać najczęściej jak to będzie możliwe, będziesz w stałym kontakcie z nami. Wiem, że twoi bracia się tobą zaopiekują. Poza tym zobaczymy się na święta, dasz radę, słońce.
Tato pogłaskał mnie po głowie i chwycił za drugą rękę. We trójkę pobiegliśmy na barierkę, pojawiając się na peronie 9 i 3/4. Uwolniłam się od uścisku mamy i wyjęłam z kieszonki swetra bilet Ekspresu Hogwartu.
 - Chodź. Lily, nie bój się, jesteśmy z mamą pewni, że sobie poradzisz. Jesteś mądrą dziewczynką.
Uśmiechnęłam się do nich i poszliśmy wzdłuż peronu. Po drodze zauważyliśmy ciocię, ściskającą do siebie Hugona, wujka mówiącego coś do Rose, oraz Albusa stojącego tuż przy nich. Nieco dalej stał mój starszy brat i śmiał się z kolegami. Podeszliśmy do nich.
 - Hej Lily!
 - Hugo! Cześć!
 - Jak się czujesz Lily? - zapytała z troską ciocia Hermiona.
 - Lekko zestresowana, ale i tak podniecona.
Ciocia się zaśmiała.
 - Witaj Harry, cześć Ginny.
 - Witaj Hermiono, cześć Ron. - odpowiedzieli chórem rodzice.
Wszyscy się ze sobą poprzywitywali. Peron był cały zatłoczony dziećmi, żegnającymi się ze swoimi rodzinami. Prócz gwaru było słychać jeszcze warkot pociągu.
 - Jest za siedem jedenasta - zauważyła Rose.
Na te słowa przytuliłam się do mamy. W oczach stanęły mi łzy szczęścia i tęsknoty. Tato też przytulił się do nas. Któreś z nich pocałowało mnie w czubek głowy.
 - Będę za wami tęsknić, piszcie do mnie w miarę często. Kocham was - mruknęłam w sweter mojej rodzicielki.
 - Moja wrażliwa Lily - powiedział tato. - Będziemy pisać, obiecujemy. Ty obiecaj, że będziesz grzeczna i będziesz uważała na lekcjach. Pamiętaj, aby unikać kłótni i pojedynków. Jesteśmy z ciebie dumni, córeczko.
 - Po prostu uważaj na siebie. Kochamy cię. - dodała mama i ucałowała mnie na pożegnanie.
 Tato zrobił to samo. Hugo żegnał się z rodzicami. Mama podała mi klatkę ze Stellą. Pomachałam jeszcze w stronę cioci i wujka, po czym spojrzałam na Hugo. Kiwnął głową i oboje wsiedliśmy do pociągu rzucając za sobą krótkie:
 - Pa pa!

3 komentarze: