wtorek, 30 kwietnia 2013

Rozdział 5. W cieniu sławnego nazwiska.

 Lizz, czyli prefekt naszego domu, wyprowadziła nas z Wielkiej Sali i poszliśmy po marmurowych schodach do naszej wieży. Szliśmy przez korytarze, gdzie na ścianach wisiały portrety które się ruszały. Nie byłam nimi ani zaskoczona, ani zaciekawiona, ponieważ miałam już kiedyś z nimi styczność. Przeszliśmy przez ukryte drzwi, które rozsuwały się za panelami i wyblakłymi arrasami. Szliśmy jeszcze kilka minut, a ja zaczęłam się przejmować tym, z kim będę w sypialni. Przecież Hugo jest chłopakiem i na pewno nas rozdzielą. Trafie do pokoju z nie znajomymi mi dziewczynami. Nagle zaczęłam się wszystkim przyglądać. Dziewczyna, która stała przede mną w szeregu, o krótkich czarnych włosach, trochę mnie wystraszyła. Szła między chłopakami, zgarbiona a w ręku wymachiwała lekceważąco różdżką. Może znała się na zaklęciach i urokach? Muszę nie zachodzić jej za skórę. To jest pierwsza rzecz jaką zanotowałam sobie w Hogwarcie, prócz tego, że nie można rzucać zaklęć na przerwach, czy wchodzić do lasu. W końcu się zatrzymaliśmy. Na samym końcu korytarza wisiał portret grubej kobiety o różowej, jedwabnej sukni.
 - Hasło? - zapytała.
 - Wieprzowe ciasteczka. - odparła Lizz, a połowa pierwszoroczniaków zachichotała.

 Portret usunął się, ukazując okrągłą dziurę w ścianie. Wszyscy przez nią przeszli i wtedy znaleźliśmy się w pokoju wspólnymze Gryffindoru: przytulnym, okrągłym pomieszczeniu pełnym wysiedzianych foteli.
 - Aby dostać się do pokoju wspólnego, trzeba podać hasło dla Grubej Damy. Brzmi ono: Wieprzowe ciasteczka. Co jakiś czas hasła się zmieniają, ale nie martwcie się. Zostaniecie poinformowani. - powiedziała Lizz. - Tu są drzwi do dominatoriów dziewcząt, a tu chłopców. Tam znajdziecie swoje kufry i zwierzaki, oraz nowe mundurki. Możecie już się rozejść.
 Wskazała obie pary drzwi, a wszyscy zaczęli do nich wchodzić. Rozejrzałam się po pokoju wspólnym. Na fotelach przy samym kominku siedział mój brat James z kolegami. Zawahałam się. Podejść czy nie? Zauważyłam Hugona i podbiegłam do niego.
 - Hugo, chciałam ci powiedzieć dobranoc, oraz to że poczekaj tutaj na mnie rano, jak wstaniesz. Nie idź sam na śniadanie.
 - Albo na odwrót. Ty zaczekaj na mnie.
 - No właśnie. Okej. Jak myślisz podejść do Jamesa?

 - Po co?
 - Nie znam jego kolegów...
 - Jak wolisz, ja padam. Idę spać. Obżarłem się i teraz myślę tylko o łóżku.
 - Dobranoc Hugo.
 - Branoc. - odszedł do drzwi prowadzących do dominatorów.
Wzięłam się na odwagę i podeszłam do Jamesa.
 - Lily! Gratuluje, jesteś gryfonką! Nie to co ten nasz brat wyrzutek.
 - James! - spojrzałam na niego spode łba.
 - Przecież to prawda. Ale okej. Freda znasz, rzecz jasna. A to jest  Nick. - Nick grzecznie podał mi ręke na przywitanie.
 Dla wyjaśnienia Fred, to jest mój kuzyn. Moja mama ma brata Georga, który ma żonę Angelinę, a to jest ich syn.
 - Cześć jestem Lily. -mruknęłam.
 - Czy ty nie powinnaś spać? Idź do dormitoriów! Dobranoc, słodkich koszmarów.
 Spłoszona odeszłam od nich i weszłam po spiralnych schodach, gdzie po drodze znalazłam swoją sypialnię. Weszłam i zauważyłam cztery łóżka.
 - Cześć, jestem Alice. Alice Knight. - wyskoczyła jedna z dziewczyn.
 - Jestem Lily. Lily Potter.
 - Zostało ci jedno łóżko, nie było cie, a my nie wiedziałyśmy co zrobić. Więc nie pozostało nam nic innego, więc zajęłyśmy sobie po jednym.
 - To moja wina. Rozmawiałam z bratem.
 - W porządku. Więc tam, ta śpiąca to Kate. Rano ją poznasz. A to...
 - Jestem Julie. - powiedziała dziewczyna siedząca po turecku w piżamie na łóżku.
 - Lily. Miło mi cię poznać.
 - Chodź, zostało ci łóżko obok mnie.
Rozejrzałam się po sypialni i dopiero zauważyłam, że łóżka są barwy złota i mocnej czerwieni. Mają kolumienki w rogach, między którymi wiszą szkarłatne zasłony. W sypialni były trzy okna, zakończone owalnie. Przez panujące tu kolory, czułam się tu przytulnie i bezpiecznie. Kufry stały przy łóżkach. A na moim łóżku leżała Stella! Rozpromieniłam się na jej widok.
 - Stella!
Podbiegłam do niej i zaczęłam ją czule głaskać. Zaczęła cicho mruczeć.
 - Piękna kotka. - powiedziała Julie.
 Uśmiechnęłam się do niej. Wyjełam z kufra piżamę i poszłam się przebrać, wyszczotkować zęby i rozczesać włosy. Gdy wróciłam, zauważyłam, że Alice już śpi. Wpakowałam się do łóżka, a Stella zmieniła miejsce spania, na moje nogi. Zasłoniłam z każdej strony zasłony, ale zanim skończyłam zasłonić tą od strony Julie, ona się odezwała:
 - Dzień pełen przygód, co? Ciekawe jak będzie jutro. - szepnęła.
 - Hm, ciekawe. Jutro dostaniemy rozkłady lekcji. Mam nadzieję, sobie jakoś poradzę.
Zostawiłam nie zasłoniętą jedną zasłonę i wdałam się w rozmowę z Julie.
 - Ja też.
 - Masz sowę? Albo jakiegoś zwierzaka? - zapytałam.
 - Mam. Mam sowę. Nazywa się Pler. Jest malutka, ale wspaniała. Mojej babci sowa złożyła jaja i Pler jest jednym z tych sówek.
 - O, jak słodko. Masz rodziców czarodzieji?
 - Mam mamę, a z tatą mam słaby kontak, ale wiem, że jest zwykłym mugolem. Moi rodzice się rozwiedli. Mam jeszcze dwóch starszych braci.
 - Och! Ja też mam dwóch starszych braci. Jamesa i Albusa. Al jest jako jedyny w Slytherinie.
 - Mój brat Adrian, jest charłakiem. O ile można go tak nazwać. Aż wstyd się przyznać. Ale ja go nie lubię i to, że nim jest, mnie pociesza. Zawsze jest we wszystkim najlepszy. Norbert jest tu w Hogwarcie, na szóstym roku.
 - Adrian? Wow. Nigdy się nie spotkałam z takim imieniem. - zdumiałam się.
 - Wiem, nie jest z tych codziennych. A twoi bracia, na których są rokach?
 - James na czwartym, a Albus na trzecim.
 - Mogę cię o coś spytać?
 - Śmiało.
 - Jesteś córką Harry'ego Pottera?
 - Tak.
 - Aha. Alice z Kate nad tym dyskutowały. Ja wiedziałam, że jesteś. Twoja mama grała w Harpiach z Holyhead jako ścigająca i zapamiętałam jej twarz, jak cię zobaczyłam podczas ceremonii tiary przydziału, od razu wiedziałam, że jesteś jej córką.
 - Lubisz Harpie?
 - Tak, bardzo.
 - Ja też.
 - Nie dziwię się. - zachichotała cicho, a ja do niej dołączyłam.
Poczułam się przy niej naturalnie. Widać było po niej, że tak jak ja lubi rozmawiać. Gadałyśmy jeszcze przez chwile, dopóki nie ziewnęłam, a ona jak zarażona, zaraz po mnie.
 - Dobranoc.
 - Słodkich snów. Dobranoc. - odpowiedziałam i przytuliłam się do poduszki.
  Odpłynełam w głęboki sen, już po kilku minutach.
  Nazajutrz, wstałam w świetnym humorze. Usiadłam na łóżku i zauważyłam, że Stella stoi pod drzwiami - chce wyjść. W sypialni nie ma już Alice. Julie śpi, a dziewczyna o kasztanowych włosach, Kate, ubrana grzebie się w kufrze. Idę jej przykładem i wyjmuję bieliznę, mundurek i szaty oraz kosmetyczkę z ręcznikiem.
 - Cześć. - mruknęłam.
 - O! Lily, tak? Jestem Kate Way.
 - Lily Potter.
 - Wiem, Alice mi mówiła. Miło mi cię poznać.
 - Nawzajem. Schodzisz na śniadanie?
 - Tak. Alice na mnie czeka.
 - W porządku. To ja idę się wykąpać.

 - Do zobaczenia później.
Odpowiedziałam jej uśmiechem i wyszłam do łazienki. Wziełam prysznic, umyłam i wysuszyłam włosy, ubrałam się i wyszłam, a w sypialni spotkałam Julie. Z kosmetyczką, ubraniami oraz ręcznikiem wybierała się do łazienki.
 - Wolna. - uśmiechnęłam się.
 - Dziękuję. Jak się spało?
 - Cudownie. Pierwsza noc, a ja już się przyzwyczaiłam.
 - Ja też. To dobry znak.
 - Poczekać na ciebie?
 - Jak chcesz.
Przepuściłam ją do łazienki, a sama podeszłam do łóżka. Do szafki nocnej wsadziłam kilka najważniejszych rzeczy. Typu: zdjęcie rodzinne, fasolki wszystkich smaków, gumki i spinki do włosów, oraz kilka książek. Po pietnastu minutach, wyszła Julie i razem zeszłyśmy do pokoju wspólnego. Usiadłyśmy wygodnie w fotelach i czekałyśmy na Hugona. W czasie jego nie obecności rozważałyśmy nad nowymi lekcjami. Gdy pojawił się rudzielec, zrobiło się dziwnie.
 - Hugo, to jest Julie. Julie, poznaj Hugona, mojego brata.
 - Miło mi cię poznać.
 - Mhm. Mi cię też. Głodny jestem, idziemy na to śniadanie?
 - Pewnie, chodźcie.
Hugo zachowywał się oschle w stosunku do Julie. To było nie fair. Co ona mu zrobiła?
  Zeszliśmy do Wielskiej Sali w ciszy. Z trudem udało nam się odtworzyć wczorajszą trasę, aby się do niej dostać. Mój kuzyn co chwilę patrzył spode łba na Julie. Nie podobało mi się to. Gdy zajęliśmy miejsca, obok Julie dosiadła się Rosie z Louis'em.
 - Witajcie. - powiedziała moja kuzynka.
 - Cześć Rose. Cześć Louis. - przywitałam się.
Hugo milczał.
 - Rose, Louis, to jest Julie. Jesteśmy razem w dormitorium. Julie, to moi kuzyni. Rose Weasley, starsza siostra Hugona i Louis Weasley. Moja mama ma starszego brata Billa, a to jest jego syn. Czyli mój kuzyn.
 - Miło mi was poznać. Jestem Julie Foy.
 - Rose Weasley, tak jak Lily mówiła. - podały sobie dłonie.
 - Louis.
 - Julie.
Spojrzałam na Hugona. Nadal był jakiś taki obrażony i nakładał sobie na talerz jakąś papkę.
 - Widzieliście może Jamesa? Fred go szuka i my mu pomagamy. Albo Scopiusa z Albusem? Ich też od rana nie widziałam.
 Pokręciłam głową. Ich wszystkich dziś jeszcze nie widziałam.
 - Okej. To ja idę do znajomych. Cześć. - powiedział Louis i odszedł.
Rose usiadła tyłem do stołu i szukała ich wzrokiem. Po kilku sekundach wstała i podeszła do stołu ślizgonów.
 - Mmm. Jakie to pyszne. Kocham te jedzenie! W Hogwarcie jest najlepsze. - powiedziała Julie, rozglądając się po stole.
Spojrzałam na Hugona, od razu się ożywił i brzydki grymas zeszedł z jego twarzy.
 - Fakt! Jest wyśmienite! Próbowałaś tych lukrowych ciasteczek? Szkoda, że na śniadanie ich nie dają!

Mój kuzyn i Julie wdali się w dyskusje o jedzeniu, a ja wyłączyłam się z rozmowy. Rozejrzałam się po sali. Albus, Scorpius i Rose już siedzieli przy stole ślizgonów. Na samym początku stołu gryfonów siedziały razem Alice i Kate. Nie chciałam przechodzić całego stołu, aby obok nich usiąść i nie chciałam też zostawiać samego Hugona, więc nie pozostawało mi nic innego, jak zostać tutaj. Nałożyłam sobie na talerz jakąś papkę, co się później okazało była to gęsta zupa mleczna. Bardzo dobra. Nie chciałam o tym mówić głośno, aby szybciej zakończyć dyskusję kuzyna z Julie. Jadłam powoli rozglądając się we wszystkie strony. Gdy szedł w naszą stronę profesor Longbottom, Rose jak duch usiadła obok mnie.
 - Dzień dobry. To są wasze plany lekcji. Są one aktualne przez cały rok szkolny. Pierwszoroczni pewnie nie wiedzą, ale jestem opiekunem gryffindoru. Nazywam się profrsor Neville Longbottom.
Rozdał każdemu plan lekcji i po całej Wielkiej Sali wybuchło zamieszanie. Spojrzałam na swój. Dziś jest poniedziałek, a więc pierwszą lekcją jest transmutacja, potem mam naukę latania na miotłach, a później mam opieke nad magicznymi zwierzętami i po lunchu zaklęcia. Nie jest tak źle pomyślałam. Miałam głęboką nadzieje, że z wszystkim sobie poradzę. A szczególnie z opanowaniem miotły. Bardzo mi na tym zależy.
 - Rosie. - zwróciłam się do kuzynki.

 - Tak?
 - Al opowiadał mi o nauczycielce o nazwisku Thomson, czego uczy?
 - Transmutacji. Nie martw się, pierwszy tydzień ocenia osobę, więc musisz być grzeczna i tak dalej. Potem chodzbyś nie wiem co zrobiła, i tak będzie cię widzieć tak samo. A pracami domowymi się nie martw. Możemy razem odrabiać w bibliotece.

 - Serio? Pomożesz mi? Gdzie jest ta biblioteka? Nie moge się doczekać.
 - To jeszcze dziś spotkamy się w bibliotece. W jakie dni masz transmutacje? 
 - Dziś, w środę i w piątek.
 - Świetnie, ja podobnie. Tylko, że zamiast piątku mam czwartek. Ale to nic. 
 - Okej, a jaka jest profesor Jelly?
 - Miła i stanowcza. Wie czego chce.
 - Okej, dzięki za pomoc.
 - Do usług. Wracam do chłopców. 

Rose odeszła do stołu ślizgonów, a ja dołączyłam do dyskusji Julie z Hugonem na temat planu lekcji.
 - Ej, ja już sporo wiem. - odezwałam się.
 - Co wiesz? - zapytała Julie.
 - Pani Jelly jest miła i stanowcza...
 - Jest! - przerwał mi Hugo.
 - Pani Thomson jest według Albusa wredna wrzeszczy i zadaje mase prac domowych, ale Rose powiedziała mi, że ona ocenia osobę przez pierwszy tydzień, a później nawet jak coś zrobisz i tak ma te same zdanie o tobie. Więc to plus. Neville i Hagrid są spoko. Tyle wiem.
 - To i tak dużo wiemy jak na sam początek.
 - Ale... jak my znajdziemy klasy? - odezwał się Hugo.
 - Właśnie! Zapomniałam o tym. Zjedliście już? Musimy znaleźć klasę od transmutacji. Nie możemy się spóźnić pierwszy raz, szczególnie do niej! 
 - Masz rację, chodźmy. - poparła mnie Julie.
   Wstaliśmy od stołu i poszliśmy w stonę wyjścia z wielkiej sali. I już na progu stanęliśmy jak wmurowani, ponieważ nie wiedzieliśmy gdzie iść.
 - Co teraz? Gdzie teraz? Którędy? - spanikował Hugo jako pierwszy.
Obie wzruszyłyśmy ramionami. Rozejrzałam się za kimś znajomym. W ułamku chwili zobaczyłam krótkie rudo-czarne włosy. To Molly, moja kuzynka, wychodziła z koleżankami z wielkiej sali. Podeszłam do niej z nadzieją. 

 - Molly?
 - Lily! Cześć! Co tam u Ciebie?
 - Ahm. W sumie nic ciekawego. Mogłabyś mi pomóc?
 - Oczywiście. - powiedziała i poprawiła okulary, które spadały jej z nosa.
 - Gdzie jest sala od transmutacji?
 - Na pierwszym piętrze.
 - Dziękuję. To ja lecę, bo się spóźnię. - i pobiegłam w stronę przyjaciół.
 - Powodzenia! - usłyszałam z daleka.
   Razem dostaliśmy się na pierwsze piętro i weszliśmy do sali transmutacji. Znajdowała się pomiędzy dwoma wysokimi kolumnami.
   Nauczycielki jeszcze nie było, więc cała klasa swobodnie rozmawiała. Usiadłam z Hugonem w jednej ławce i czekaliśmy kilka minut na rozpoczęcie lekcji. 
   Tak jak przeczuwałam, to była jedna z najgorszych lekcji, jakie mogłyby być. Już na samym początku pani profesor pokazała jaka jest. Przez całą lekcję pisaliśmy reguły, wskazówki i inne istotne rzeczy, które będą nam potrzebne. Pisaliśmy tak długo, że na chwilę musiałam się zatrzymać i rozmasować rękę, a wtedy pani się na mnie rzuciła. Nie dosłownie oczywiście.
 - Młoda panno, czy wydałam polecenie, które światczyłoby o zaprzestaniu pisaniu?
 - Nie pani profesor.
Podeszła do mnie bliżej. I szepnęła:
 - Jak się nazywasz?
 - Potter Lily. - odparłam spanikowana.
 - Ach, ta Potter. Z tego co się orientuje twój brat James świetnie sobie radzi z transmutacją, Albus również nie najgorzej. A ty? Zobaczymy. Proszę dalej pisać! - powiedziała głośniej, do całej klasy.
   Spuściłam głowę i dokończyłam pisanie. Pani Thomson dyktowała nam jeszcze chwilę, a potem zamieniła swoje biórko w księgę, a księgę w biórko. Zrobiło to na mnie duże wrażenie, podobnie jak na innych, ale nadal byłam od stóp do głów spanikowana. Gdy zostało ostatnie dziesięć minut lekcji, każdy otrzymał zapałkę, którą musieliśmy zamienić w igłę. Każdy trudził się do końca lekcji, ale nikomu się nie udało. Więc profesor Thomson zadała nam prace domową. Mamy napisać, jakie błędy popełniliśmy, dlaczego nasza zapałka nie stała się igłą. Oraz oczywiście na następną lekcję musimy umieć ją zamienić.
  Jako jedna z pierwszych wyszłam z klasy i poszłam śladami innych pierwszoroczniaków. Szybko dogonili mnie Julie i Hugo. Razem poszliśmy na kolejną lekcję. Latanie na miotłach. Wyszliśmy na trawnik przed zamkiem. Słońce już wisiało nisko nad nami. Na łące przy linii Zakazanego Lasu, stali już ślizgoni. Dołączyłam do grupy i jako pierwsza zauważyłam lecącą na miotle nauczycielkę o czerwonych, krótkich włosach. 
 - Witajcie na lekcji latania na miotłach. - rzuciła, lądując.
 - Dzień Dobry pani profesor - powiedzieliśmy wszyscy chórem. 
 - Tam jak widzicie leżą miotły. Macie stanąć po lewej strony miotły! Leworęczni niech staną po prawej stronie. - mówiła energicznie. - No dalej, szybciutko! Gotowi? No to teraz wyciągnijcie prawe dłonie i powiedźcie "Do mnie!"
 - Do mnie! - ryknęli wszyscy. 
  Moja miotła się zachwiała w powietrzu, ale szybko wpadła mi w ręke. Rozejrzałam się. Nie wszyscy mieli miotły w rękach. Uśmiechnełam się triumfalnie. Odziedziczyłam talent po mamie i tacie. Na pewno. Postawiłam miotłe pionowo, cały czas mocno ją trzymając. Miotła Julie, ani drgnęła. Zaś miotła Hugona na moich oczach znalazła się w jego dłoni. Później, gdy już każdy miał miotłę w ręku, pani Jelly pokazała nam jak ją dosiąść. Potem przeszła wsród nas, aby popoprawiać nasze postawy, chwyty, pozycje. Obok mnie i Hugona przeszła w ciszy skiwając głową. 
  - Nie jest tak źle! A teraz na mój gwizdek każdy odepchnie się mocno nogami od ziemi! Utrzymujcie miotły w równowadze, wzniesiecie się na kilka stóp i lądujcie, wychylając się lekko do przodu. Zrozumiano? No to na mój gwizdek. Raz... Dwa... Trzy!
  Skupiłam się i po usłyszeniu gwizdka, odepchnełam się nogami od ziemi. W powietrzu czułam się tak swobodnie, tak naturalnie. Zgodnie z zaleceniami, wylądowałam równie czysto. Do końca lekcji uczyliśmy się zakręcać, podlatywać wyżej i lądować. Wszystko  szło mi płynnie i ładnie. Podobnie dla Hugona. Julie nie radziła sobie w ogóle, a czarnowłosa dziewczyna, ta której się lekko bałam, zwaliła drobniutką dziewczynkę i zabrali ją do skrzydła szpitalnego. Od tamtej pory boje się jej jeszcze bardziej. Zauważyłam też, że jest ślizgonką. Ale nie ma to dla mnie większego znaczenia. Po lekcji latania na miotłach, mieliśmy krótką przerwę. Pobiegłam przepakować torbę szkolną i razem z Julie poszłam na opiekę przed magicznymi zwierzętami. Hugo został w pokoju wspólnym pytając starszych, czy nie wiedzą gdzie jest kuchnia. Nie interesowałam się tym za bardzo, ale kazałam mu obiecać, że się nie spóźni na lekcję z Hagridem. Całą grupką, znów ze ślizgonami stałam przed chatką pół olbrzyma. Zostało nam jeszcze kilka minut, zanim ponownie usłyszymy dzwon, ogłaszający kolejną lekcję. Razem z Julie patrzyłyśmy na piękne, bialutkie i puchate chmury, i mówiłyśmy która chmura, co nam przypomina. Śmiałyśmy się przy tym często, dopóki nie usłyszałam swojego imienia z daleka. To Hugo biegł prosto do nas. Jego rude włosy latały na każde strony. Był cały rozpromieniony. Na pewno dowiedział się gdzie jest kuchnia, pomyślałam. Zrobił kilka susów i już stał cały zadyszany przed nami.
 - Lily! Julie! Już wiem! Wiem gdzie jest... - rozejrzał się, a potem powiedział szeptem: - Kuchnia. Wiem gdzie jest kuchnia. A ty Lily! Mam do ciebie wiadomość od Rose. Macie się spotkać po obiedzie w bibliotece. Będzie tam na ciebie czekać. 
 - Świetnie. A gdzie jest ta twoja wymarzona kuchnia? - skomentowałam radosna.
 - Jest w podziemiach, troszkę dalej niż pokój wspólny Hufflepuffu...
 - Wow! Wiesz gdzie jest ich pokój wspólny?
 - Teraz wiem. Na samym końcu korytarza jest obraz przedstawiający wielką srebrną misę z owocami. Trzeba pogłaskać palcem wielką zieloną gruszkę. Za nią jest kuchnia! Wiem nawet, że pracują w niej skrzaty domowe, powiedziała mi to kiedyś mama. 
 - Kiedy się tam wybieramy? 
 - W piątek? Idziesz z nami Lily? 
 - Idę, idę. 
   Hugo, nagle usiadł na trawie, a ja za jego przykładem obok niego. Julie również usiadła, a ja zobaczyłam Hagrida przez okno. On również mnie zobaczył. Uśmiechnął się, a potem zabił dzwon. Rozpoczęła się kolejna lekcja. Hagrid wyszedł ze swojej chatki i kazał za nim iść. Poszłam praktycznie na przodzie, za drobną dziewczynką, która została zwalona z miotły.
  Poszliśmy nad jezioro. Hagrid sprawdził jako pierwszy obecność, a potem opowiadał o wodnych zwierzętach. Lekcja minęła szybko, a po niej pół olbrzym, zaprosił mnie, Hugona i Julie do niego na herbatkę w sobotę. Przyjęliśmy propozycję i poszliśmy na lunch. Po lunchu mieliśmy ostatnią na dziś lekcję Zaklęć, z małym profesorem. Dzięki pomocy Lizz, dotarliśmy do sali bezproblemowo.
  Profesor Flitwick, na początku lekcji przeczytał listę i z niedowierzaniem zatrzymał się przy mnie. Uznałam, że nie dowierzał, że tato bądź mama mają córkę. Na Hugona zareagował spokojniej.
  Przez całą lekcję uczyliśmy się wymachiwać różdżką i wypowiadać formułki zaklęć. Po godzinie zaklęć, wracałam do wieży Gryffindoru. Razem z Hugonem, analizowaliśmy, która lekcja była najprzyjemniejsza, a która najokropniejsza. Akurat wyrażałam swoje zdanie na temat lekcji transmutacji, kiedy nagle jakby wyrosła z pięknej boazerii pani Thomson:
 - Transmutacja, była najcięższa. Przestraszyłam się tej pani profesor...
 - Panno Potter, mi również lekcja z tobą nie minęła cieplutko. Jak widać masz słabe zdolności co do transmutacji, skoro nie umiesz zamienić zapałki w igiełke. No cóż, nie każdy się rodzi idealnym, ale co jak co, ale twoi bracia mają do tego pałeczkę, więc od ciebie się tego też oczekuję. Twoimi rodzicami przecież są Harry i Ginerva Potter! 
   Stanęłam jak wmurowana, cała dygotałam. Na mojej twarzy kwitł szkarłatny rumieniec. Opuściłam głowę i patrzyłam na swoje buty. Czułam się okropnie. 
 - Widzę, że nie masz nic do powiedzenia. Dowidzenia. - powiedziała zirytowana pani Thomson i odeszła, a jej buty było słychać jakiś czas, aż nie zniknęła z pola widzenia.
   Zamknęłam oczy, miałam ochotę się rozpłakać. Zostałam upokorzona, oraz czułam się beznadziejnie. Moi bracia świetnie sobie radzą z transmutacją, a ja? Jestem okropna. Nic nie umiem. Tak właśnie zaczęłam pobyt w Hogwarcie.
  Zakryłam twarz rękoma, nie chciałam się rozpłakać przy Julie. Nie wiedziałam jak zareaguje. Oparłam się o boazerię, a wtedy poczułam na plecach dłoń. Ktoś mnie przytulił. Spod spuszczonych włosów zauważyłam, że to właśnie brązowooka Julie. Hugo również mnie do siebie przytulił. 
 - Nie przejmuj się! Nikt nie zamienił zapałki w igłę! Ty też jesteś uzdolniona, jak nie z transmutacji to na pewno z czegoś innego! - pocieszał mnie.
 - Właśnie, świetnie sobie radziłaś na lekcji z panią Jelly! - dodała Julie.
 - Ale i tak zawsze będe pod płaszczem! Zawsze będą mnie widzieć pod nazwiskiem Potter! Zawsze będę gorsza od braci. Jestem beznadziejna! - krzyknęłam, a z moich oczu popłynęły słone łzy.

Chciałabym tylko powiedzieć, że dedykuję ten rozdział mojej przyjaciółce Martynie. Gdyby nie ona, nie byłoby tego blogu. ;3
Dziękuję również moim czytelnikom. Każdy komentarz sprawia mi wielką przyjemność. Więc zapraszam do komentowania ;>
 

niedziela, 21 kwietnia 2013

Rozdział 4. Pamiętny dzień.

  Poczułam się dziwnie. Spojrzałam na Hugona, jego rysy twarzy wyrażały delikatne przerażenie. Pomyślałam sobie, że pewnie wyglądam tak samo. Hugo również na mnie spojrzał. Nasze oczy wyrażały czystą panikę. Zaraz wkroczymy w mury Hogwartu. Zawsze ta szkoła dla mnie była tylko wytworem mojej wyobraźni, ponieważ nigdy jej nie widziałam. Zawsze o niej słyszałam od braci, rodziców, krewnych... Ale nigdy jej nie zobaczyłam, czy nawet byłam. Dotarły do mnie słowa Albusa.
 - Lily, chodź.
 Rozejrzałam się i zauważyłam, że wszyscy już stoją, a kufry są ustawione na środku przedziału. Wstałam i wyszłam za Rose i Hugonem. Na korytarzu było dużo uczniów, wszyscy już wyszli ze swoich przedziałów. Czułam się dziwnie, będąc w tym tłumie, ale Albus szedł za mną, razem ze Scorpiusem, z którym rozmawiał. I przez to jakoś lepiej się czułam. Po jego tonie głosu, rozpoznawałam, że się uśmiecha. Spokojnie, powiedziałam w myślach. Wszyscy pchali się do drzwi, a później wyskakiwali na wąski, ciemny peron. Zimny wiatr, który powiał mi na twarzy, orzeźwił mnie. Zobaczyłam jak jakaś ciemna, wielka sylwetka macha lampą. Gdy światło rozjaśniło jego twarzy, rozpoznałam Hagrida. Pół olbrzym, nie raz bywał w naszym domu. Jego znajomy głos rozbrzmiewał, wśród otaczającego gwaru:
 - Pirszoroczni! Pirszoroczni tutaj! Tutaj pirszoroczni!
  Rose, kiwnęła głową, abyśmy poszli tam, gdzie stoi gajowy. Podeszłam bliżej Hugona i razem poszliśmy w stronę Hagrida. Stając wśród swoich rówieśników, poczułam się lepiej. Oni wszyscy, też są pierwszy raz w Hogwarcie, i oni wszyscy też się boją o to co ma być.
 - Pirszoroczni! Szybciej! Pirszoroczni tutaj!
  W końcu otoczyła nas spora grupka osób.
 - Są jeszcze jacyś pirszoroczni? No to teraz, za mną! Pirszoroczni za mną! Patrzyć pod nogi!
 Ruszyliśmy za Hagridem, ale było tak ciemno, że nie widziałam gdzie. Szłam ślepo przed siebie, patrząc na nogi, idące przede mną.
 - Zaraz zobaczycie Hogwart! - krzyknął Hagrid przez ramię. - Zaraz za tym zakrętem!
  Wszyscy, jak żyrafy wyciągnęli szyje i po chwili, rozległo się wielkie "Ooooch!"
  Dotarliśmy do wielkiego, czarnego jeziora. Po drugiej stronie, osadzony na wysokiej górze, z rozjarzonymi oknami na tle gwieździstego nieba, wznosił się ogromny zamek z wieloma basztami i wieżyczkami.
 - Wsadzać się do łodzi! Tylko po czterech! Ani jednego więcej! - zawołał Hagrid, wskazując na flotyllę łódeczek przy brzegu.
  Razem z Hugonem, wsiedliśmy do najbliższej łódki, w której byli dwaj chłopcy.
 - Wszyscy siedzą? - krzyknął Hagrid, ze swojej łódki. - No to... Naprzód!
  I cała flotylla łódek natychmiast pomknęła przez gładką, jak zwierciadło taflę jeziora. Panowała cisza, a wszyscy oszołomieni, patrzyli na wielki zamek. Piętrzył się nad nami, coraz wyżej i wyżej, w miarę jak zbliżali się do urwiska, na którego szczycie był osadzony.
  - Głowy w dół! - ryknął Hagrid, kiedy pierwsza łódź dotarła do skalnej ściany.
  Wszyscy pochylili głowy, a łódki przepłynęły pod kurtyną bluszczu, która zasłaniała szeroki otwór w skale. Teraz, znaleźliśmy się w ciemnym tunelu, wiodącym najwyraźniej pod zamek, aż dotarliśmy do czegoś w rodzaju podziemnej przystani, gdzie powychodziliśmy z łódek na skaliste, pokryte otoczkami nadbrzeże. Hagrid machnął ręką, na znak, aby za nim iść i ruszyliśmy przez wydrążony w skale korytarz, idąc prawie po omacku, za lampą gajowego. Aż, w końcu wyszliśmy na wilgotną murawę w cieniu zamku. Weszliśmy po kamiennych stopniach i stłoczyliśmy się wokół olbrzymiej dębowe bramy.
 - Wszyscy są? - zapytał pół olbrzym.
  Hagrid uniósł swoją wielką pięść i trzykrotnie uderzył nią w bramę zamku, która od razu się otworzyła. Stał za nią bardzo mały czarodziej.
 - Witajcie w murach Hogwartu! Jestem profesor Flitwick! - powiedział, bardzo piskliwym głosikiem.
  Otworzył szerzej drzwi i weszliśmy do sali wejściowej, która była tak wielka, że aż się przestraszyłam, jakiej wielkości jest ta wielka sala. Płonące pochodnie oświetlały kamienne ściany, a wspaniałe marmurowe schody wiodły na piętro. Ruszyliśmy za profesorem Flitwick'iem po kamiennej posadzce. Zza drzwi po prawej stronie dochodził ożywiony gwar, więc zrozumiałam, że reszta uczniów, musi już tam być, ale nauczyciel zaprowadził nas do pustej komnaty, z drugiej strony.
 - Witajcie w Hogwarcie! - powiedział profesor Flitwick. - Bankiet rozpoczynający nowy rok wkrótce się zacznie, ale zanim zajmiecie swoje miejsca w Wielkiej Sali, zostaniecie przydzieleni do domów. Ceremonia przydziału jest bardzo ważna, ponieważ podczas całego swojego pobytu w Hogwarcie, wasz dom będzie czymś w rodzaju rodziny. Będziecie mieć zajęcia razem z innymi mieszkańcami waszego domu, będziecie spać z nimi w dormitorium i spędzać razem czas wolny w pokoju wspólnym.
 - Są cztery domy: Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin. Każdy dom ma swoją zaszczytną historię i z każdego wyszli na świat słynni czarodzieje i czarodziejki. Tu, w Hogwarcie, wasze osiągnięcia będą chlubą waszego domu, zyskując mu punkty, a wasze przewinienia będą hańbą waszego domu, który przez was utraci część punktów. Dom, który zdobędzie największą liczbę punktów pod koniec roku, zdobędzie Puchar Domów, co jest wielkim zaszczytem. Mamy nadzieję, że każdy będzie wierny swojemu domowi, bez względu do którego zostanie przydzielony. Ceremonia przydziału, rozpocznie się za kilka minut, na oczach całej szkoły. Zalecam wykorzystanie tego czasu, na zadbanie o swój wygląd. - zapiszczał profesor.
 Jego poważny i piskliwy głos, obił mi się o uszy podwójnie. Sprawdziłam swojego warkocza, który luźno opadał mi na plecy. Uznałam, że jest w porządku i spojrzałam po innych uczniach. Każdy poprawiał swoje włosy, oraz szaty. Hugo stał sztywno i patrzył w przestrzeń.
 - Hugo, wszystko w porządku? - szepnęłam mu do ucha.
Skinął głową, zamknął oczy i ponownie je otworzył, ale były widocznie obecne.
Nawet nie zauważyłam kiedy profesor Flitwick wyszedł, a co dopiero wrócił. Wszedł do komnaty i powiedział:
 - Możemy iść. Ceremonia zaraz się rozpocznie. Proszę stanąć rzędem i iść za mną.
  Moje nogi zrobiły się jak z galarety, ale dałam rade stanąć pomiędzy Hugonem, a dziewczynie o krótkich czarnych włosach. Wyszliśmy gęsiego z komnaty, a potem przeszliśmy przez salę wejściową i przez podwójne drzwi wkroczyliśmy do Wielkiej Sali.
  Ogarnął mnie szok, nigdy nie wyobrażałam sobie w taki sposób tego miejsca. Sala była piękna, ogromna, a ponad czterema długimi stołami, w powietrzu wisiały tysiące palących się świeczek, które dodawały temu miejscu uroku i przytulności. Przy stołach siedzieli uczniowie, a przed nimi stały śliniące złote talerze oraz puchary.U szczytu był jeszcze jeden długi stół, przy którym siedzieli nauczyciele. Na rozkaz profesora, wszyscy poszliśmy pod stół z pedagogami i ustawiliśmy się w szeregu. Staliśmy twarzami do uczniów przy długich stołach, którzy uważnie nam się przypatrywali. Nerwowo przegryzłam wargę. Zauważyłam stół Slytherinu, w którym połyskiwały barwy zieleni, obok był stół Hufflepuffu, przy którym migotał mi żółty kolor. Dalej zobaczyłam stół Gryffindoru, a za nim Ravenclawu. Próbowałam odszukać wzrokiem Jamesa lub Rose, ale moją uwagę przykuł mały profesor Flitwick, który postawił przed nami stołeczek, a na nim położył starą spiczastą tiarę. Była widocznie wystrzępiona, połatana i okropnie brudna. Przyglądałam jej się uważnie, gdy nagle tiara drgnęła, a szew na krawędzi rozpruł się, co przypominało otwarte usta. A potem tiara zaczęła śpiewać:
Jam jest słynna tiara przydziału,
To ja przejrzę twój umysł cały,
To ja przekonam się o twoich lękach,
To ja rozpoznam wszystkie twoje cechy i cnoty,
I to właśnie w mojej naturze leży,
Aby czarodziej, dobrze do domu przynależał.
Może myślisz że jestem stara,
Może myślisz że jestem zwykłym łachem,
Ale to ja potrafię przejrzeć twój umysł w kilka drobnych sekund,
Przede mną nic się nie uchowa,
Serce, dusze i mózg przeszukam w drobny mak,
I żebyście się nie zdziwili,
Jak dobiorę do domów was.
Teraz Tiara Przydziału
Rozdzielać was zaczyna.
I chociaż nie wiem sama,
Czy błędu nie popełnię,
Ten przykry obowiązek
Dziś wobec was wypełnię.
Może trafisz do Gryffindoru,
Gdzie odwagą się słynie,
Męstwem się wykazuje,
A do wyczynów ma się ochotę.
Może do Ravenclawu,
Gdzie w żyłach mądrość płynie,
I od sprytu umysł paruje.
A może w Hufflepuffie,
Gdzie sami prawi mieszkają,
Gdzie wierni i sprawiedliwi
Hogwarta szkoły są chwałą.
A może trafisz do Slyterinu,
Gdzie godłem wąż słynie,
Gdzie tylko czysta krew płynie,
Gdzie znajdziesz dużo,
Wierności i przyjaciół po życia swego kres.
Więc bez lęku, do dzieła!
Na głowy mnie wkładajcie,
Jam jest Myśląca Tiara,
Los wam wyznaczę na starcie!
Gdy tiara przestała śpiewać, po całej sali było słychać oklaski i okrzyki. Potem skłoniła się przed każdym z czterech stołów i ponownie znieruchomiała. Teraz wystąpił profesor Flitwick, trzymając w ręku długi zwój pergaminu.
 - Kiedy wyczytam nazwisko i imię, dana osoba nakłada tiarę na głowę i siada na stołku.
  Mały profesor, zaczął po kolei według alfabetu wyczytywać nazwiska. Przyglądałam się uważnie każdej osobie wyczytanej i notowałam w myślach reakcje poszczególnych domów. Każdy dawał z siebie gromki aplauz i wykrzykiwał nie wyraźne okrzyki. Serce mi stanęło kiedy, zbliżała się moja kolej. I nagle usłyszałam swoje nazwisko, wypowiedziane przez małego nauczyciela, z piskliwym głosikiem.
 - Potter, Lily!
Moje nogi zrobiły się jak z galarety, ale pomimo tego wystąpiłam z szeregu i usiadłam na stołku. Włożyłam na głowę tiarę, która spadła mi na oczy. Tkwiłam we wnętrzu tiary, kiedy ona zaczęła mówić:
 - Hmm. W końcu Potter o płci żeńskiej! Miałem już okazję poznać umysły twoich braci... - odezwał się cichy głosik. - Tak, och. Twój również jest wspaniały. Widzę, że masz w sobie dużo odwagi, widać umysł też masz tęgi. Tak, będziesz mądra i ambitna. Ale, wszystko w tobie krzyczy, że... Będziesz chwałą tego domu. Tak! Ty będziesz idealna do...
 - GRYFFINDOR!
 To ostatnie słowo, tiara krzyknęła na całą salę. Zdjęłam tiarę i delikatnie się uśmiechnęłam. Pomaszerowałam do stołu Gryffindoru. W tle słychać było gromkie oklaski oraz wiwaty. W moich uszach rozbrzmiewały słowa tiary. "Ale, wszystko w tobie krzyczy, że... Będziesz chwałą tego domu. Tak! Ty będziesz idealna do..." Al miał rację, rodzice też. Trafiłam do Gryffindoru. Jestem Gryfonką! Uśmiechnęłam się szeroko i usiadłam wśród uczniów przy stole. Każdy mi po cichu gratulował i się ze mną witał. Drygnełam, gdy rozpoznałam głos Rose, która siedziała dwie osoby dalej ode mnie.
 - Lily! Mówiłam, że trafisz do Gryffindoru! Gratuluje!
Posłałam jej ciepły uśmiech i rozejrzałam się wokoło. Popatrzyłam na siedzących nauczycieli i rozmyślałam, który profesor, czego będzie uczył. Spośród wszystkich rozpoznałam tylko, profesor McGonagall, Hagrida, oraz profesora Nevilla, który też na wakacje to nas witał. Potem spojrzałam na stół Ślizgonów, przy którym zauważyłam Albusa. Siedział uważnie wpatrzony na tiarę. Obok niego siedział z taką samą miną Scorpius. Również spojrzałam na tiarę i zaczęłam oglądać przydziały. I w końcu profesor Flitwick wypowiedział nazwisko:
 - Weasley, Hugo!
Rudowłosy Hugo usiadł na stołku i nie pewnie nałożył na siebie tiarę. Minęło kilka sekund, a tiara wrzasnęła:
 - GRYFFINDOR!
Kamień spadł mi z serca. Mam Hugona! Jest ze mną! Zaczęłam klaskać, tak zachłannie, że zanim Hugo usiadł przy naszym stole, moje dłonie już mnie piekły.
 - Gratuluje! - powiedziałam do niego.
 - Dzięki. - wymamrotał nadal zaskoczony.
Rose również mu pogratulowała, podobnie jak połowa stołu. Wyczytano jeszcze sześć nazwisk, a potem mały profesor zwinął pergamin i zabrał stołek, razem z tiarą.  A potem wstała stara kobieta, o surowej twarzy, czyli tak dobrze mi znana profesor McGonagall. Rozejrzała się po sali i delikatnie się uśmiechnęła. Wszyscy zamilkli i zaczęli się jej przypatrywać.
 - Witajcie! - powiedziała. - Witajcie w nowym roku szkolnym w Hogwarcie! Zanim zaczniecie się opychać i rozmawiać, chciałabym coś powiedzieć. Oczywiste jest to, że żaden uczeń nie może wchodzić do lasu, który jest na skraju terenu szkoły. I proszę to zapamiętać! Nabór do Quidditcha rozpoczyna się w drugim tygodniu szkoły, a każdy kto jest zainteresowany aby reprezentować barwy swojego domu, niech zgłosi się do pani Jelly. Rzucanie zaklęć na przerwach pomiędzy lekcjami jest zabronione! Jutro otrzymacie od opiekunów swoich domów rozkłady lekcji. Wiadomość, dla pierwszorocznych. Wasze bagaże są w waszych dormitoriach. A teraz, życzę wszystkim smacznego!
  Skinęła głową i usiadła wśród nauczycieli. Nagle, na stołach pojawiły się różnego rodzaju potrawy. Napełniłam sobie złoty talerz ryżem oraz apetycznym kurczakiem. Dodałam jakieś dwie sałatki i zaczęłam jeść. Kątem oka zauważyłam minę Rose, więc od razu odwróciłam w jej stronę głowę. Patrzyła się z zażenowaniem i wstydem na Hugona, który nałożył sobie wszystko i jadł bez opamiętania. Zaczęłam się chichotać.
 - Mm, pyszne! Próbowaliście tych befsztyków? Cudowne! A ten sos jest idealny do tych frytek! Sami spróbujcie. Niebo w gębie, albo te steki! Jeszcze nie próbowałem, ale widać, że pyszne! Lily, spróbuj! - powiedział Hugo, z pełnymi ustami.
 - Może później, teraz mam to. - zachichotałam.
 - Hugo! Zachowuj się! Jesteśmy przy stole! - powiedziała Rose, mierząc go wzrokiem.
  Po zjedzeniu kurczaka, zajęłam się pysznym budyniem, jako deser i wcinałam pyszne francuskie bułeczki cynamonowe. Po uczcie, profesor McGonagall, powiedziała jeszcze kilka słów i posłała do łóżek. Pierwszoroczniacy zebrali się przy prefektach domów, a oni przygotowywali się do oprowadzenia nas krótko po Hogwarcie. 

Hm. Mam nadzieje, że rozdział się wam spodoba, przyznam się, że dużo wersów podkradałam z książki. Wzięłam sobie uwagi co do rozdziałów do serca i mam nadzieje, że jest już lepiej. Czekam na komentarze!
Ps. Sama wymyślałam pieśń Tiary, tylko nie które wersy podłapywałam z książek.

piątek, 19 kwietnia 2013

Rozdział 3. Podróż Expresem Hogwart.

  Wsiedliśmy do pociągu i stanęliśmy w oknie, aby ostatecznie pomachać krewnym. Wychyliliśmy głowy przez okna i machaliśmy. Wujek Ron coś do nas mówił, ale przez ogólny gwar nie usłyszałam. Gdy pociąg ruszył, patrzyłam jak rodzice odprowadzają nas wzrokiem, aż nie zniknęliśmy za zakrętem.
 - Lily, gdzie my usiądziemy? - nie pokoi się Hugo.
 - Och! Al obiecał, że będziemy z nimi siedzieć. Ale gdzie oni są? Musieli gdzieś zniknąć!
 - To co robimy? Szukamy ich czy siadamy gdzieś indziej?
 - Poszukajmy ich.
Skiną głową i poszliśmy wzdłuż przedziałów. Zaglądaliśmy przez okna, aby sprawdzić czy w nim siedzą, ciągnąc za sobą ciężkie kufry. W wiklinowym koszyczku, spała sobie spokojnie Stella, a tchórzofretka Hugona, kręciła się po małej klatce.
 - Gdzie oni są? Obiecali! Przecież Al i Rose weszli do pociągu zaledwie dwie minuty wcześniej! Gdzie oni przepadli?
 - Ja też nie wiem. Może usiądziemy w jakimś przedziale z kimś innym?
 - Hm, no nie wiem. Obiecali.
 - Okej, to nie poddawajmy się, poszukajmy jeszcze.
 - Okej.
I nasze poszukiwania dobiegły końca po jakiś siedmiu minutach podróży. Z nerwów, ściskał mnie brzuch i gdy już naprawdę byłam myśli, że ich nie znajdziemy, zobaczyłam rude włosy, które mi umknęły dwa przedziały dalej, od którego staliśmy. Od razu podbiegłam, a za mną Hugo, zajrzałam przez okienko i zobaczyłam, prawie białe włosy Scorpiusa.
 - To oni! Chodź!
Hugo zrobił wielkie oczy, ale szybko jego rysy się zmieniły i na jego twarzy pojawił się uśmiech wśród wielu piegów. Rozsunęłam drzwi i usłyszałam już swojego brata. Tak, to oni. Odetchnęłam z ulgą.
 - Lily! Hugo! - przekrzykiwali się Rose i Albus.
 - Al! Gdzie wy zniknęliście, szukaliśmy was!
 - Wiedziałam, że nas będą szukać! Mówiłam wam, aby ich poszukać! - skarżyła się Rose.
Scorpius i Al wzięli nasze kufry i wsadzili na półkę. Hugo spojrzał chłodno na Scorpiusa. Przewróciłam oczami. Wuj Ron, nauczył go, aby rodziny Malfoy'ów nie szanować. Razem z tatą mieli w dzieciństwie do nich uprzedzenia, ale tato już ich się pozbył. I dobrze. Usiadłam obok Rose i Albusa, a Hugo musiał usiąść na przeciw, obok Malfoy'a.
 - Cześć, jestem Scorpius. Mówcie mi Scorpio. - uśmiechnął się do nas przyjaźnie.
 - Jestem Lily. - przywitałam się grzecznie, ale Hugo milczał.
Zauważyłam, jak Rose karci go wzrokiem, a on się miesza.
 - Długo nas szukaliście? - pyta Al.
 - Kilka minut. - odpowiada szybko Hugo.
 - To jesteście w porę, zaraz pojawi się pani z wózkiem.
Hugo od razu się ożywia.
 - Serio?
Wszyscy zgodnie kiwają głową. Hugo, od tego momentu nie umiał wysiedzieć. Po prostu co chwile rwał się do drzwi. A gdy już pani się pojawiła, jako pierwszy do niej podszedł.
 - Poproszę trzy czekoladowe żaby, fasolki wszystkich smaków, dwa paszteciki dyniowe oraz znikające pianki. - powiedział bardzo szybko.
Pani podała mu zamówione rzeczy, a on wypłacił i zadowolony z siebie usiadł przy Scorpisie. Rose poklepała mnie po ramieniu, żebym teraz ja zamówiła. Podeszłam do pani i przyjrzałam się słodyczom z wózka. Nie musiałam długo myśleć, bo oczywiście wybrałam;
- Poproszę dwa opakowania fasolek wszystkich smaków oraz jedną czekoladową żabę.
Pani uśmiechnęła się do mnie ciepło i podała produkty. Zapłaciłam i grzecznie podziękowałam, a później usiadłam obok Rose.
Scorpius zamówił, jedne fasolki wszystkich smaków, oraz jakiś śmieszny nie określony mi owoc. Albus zamówił paszteciki, żaby, fasolki, oraz likrowane lizaczki, a Rose skromnie czekoladową żabę.
Hugo zarządził konkurs na najlepszą fasolkę i oczywiście było dużo śmiechu. Ja trafiłam na cynamonową oraz cytrynową, Rose która wzięła ode mnie miała biszkoptowe i miętowe, Scorpius miał malinową oraz kawową, a Albus i Hugo trafili na najgorsze. Al miał o smaku szpinaku i oliwki, a Hugon miał o smaku zgniłego sera oraz zgniłego jajka. Wszyscy się z niego śmialiśmy, bo zapewniał nas, że to on wygra. A jednak trafił na zgniłe. Potem ja razem z Rose dokończyłam jedną paczuszkę fasolek, a reszta zajadała się swoimi smakołykami. Hugo w bardzo szybkim tempie zjadł swoje zapasy, więc potem skomlał i błagał nas o poczęstowanie. Po najedzeniu się, wymienialiśmy się kartami, a później Rose wygoniła chłopców z przedziału, bo zauważyła, że powinniśmy się przebrać.
 - Colloportus! - powiedziała gdy już wyszli.
Szczęka mi opadła.
 - Wow. Pierwszy raz użyłaś przy mnie zaklęcia. Zazwyczaj tylko rodzice to robili... jak byłam mała to próbowałam wyczarować kwiatki na wianuszek, ale mi się nie udało. Wobec tego nigdy nie rzuciłam żadnego zaklęcia.
 - Och, to proste! Spójrz! Rzuć zaklęcie zamieniania w kamień. Proszę masz tu ten patyczek po lizaku Albusa. Skup się machnij w ten sposób swoją różdżką - tu mi zaprezentowała jak - i wypowiedz 'Duro'!
Skupiłam swoją uwagę na patyczku, wyobraziłam sobie go jako kamień, machnęłam różdżką i powiedziałam:
 - Duro!
Udało się, patyczek zamienił się w mały szary kamyczek.
 - Wow! Moje pierwsze zaklęcie! Rose, dziękuję! Jesteś wspaniała! Och, ja nie mogę! Zamieniłam patyczek w kamyk! Rose zobacz! - piszczałam z radości.
Rose spojrzała na mnie z podziwem i poklepała mnie po ramieniu. Złapałam w rękę kamyk i położyłam obok kufra. Rose ściągnęła kufry zaklęciem i się szybko przebrałyśmy w szaty. Włożyłam w kieszonkę kamyk. Będzie moim amuletem w Hogwarcie.
 - Chcesz znowu nauczyć się zaklęcia?
 - Oczywiście!
 - No to proszę, otwórz te drzwi. Zaklęciem 'Allohomora'.
Machnęłam różdżką i krzyknęłam entuzjastycznie:
 - Allohomora!
Drzwi się nie rozsunęły.
 - To nic, to i tak dobrze, że za pierwszym razem ci się udało coś zmienić w kamień, zaklęcie otwierające to jeszcze nie twój poziom, nauczysz się. - mrugnęła do mnie.
Rose, sama otworzyła drzwi i Albus, Hugo oraz Scorpius weszli do przedziału w szatach. Wolałam nie pytać gdzie się przebrali. Resztę podróży, Scorpio i Al opowiadali swoje przygody, które przydarzyły im się w szkole, a ja z Hugonem uważnie słuchaliśmy. Rose w tym czasie wyjęła książkę i zaczęła czytać zachłannie, aż do końca podróży. Gdy pociąg się zatrzymał, poczułam przypływ nerwów i adrenaliny. Mój wymarzony Hogwart.

Czekam na komentarze, w taki sposób, będę wiedziała, że są osoby dla których mogę pisać i to mnie zachęci. Możecie mi tam także mówić co wam się nie podoba, to ja to poprawię. ;>

wtorek, 2 kwietnia 2013

Rozdział 2. Otaczająca panika.

Zanim zacznę pisać, chciałabym wyjaśnić, że postanowiłam pisać nazwy rozdziałów i je numerować. Ach i jeszcze coś, jeśli czytasz, to zostaw komentarz, na pewno mnie to wesprze w pisaniu, albo pomoże poprawić błędy, co ci się nie podobają. Pozdrawiam :>

  Gdy wstałam rano, czułam się cudownie. Zeskoczyłam z łóżka, nałożyłam szlafrok i zbiegłam na dół.
 - Dzień dobry, kochanie. Jak się spało? - przywitała się moja mama, przyrządzająca śniadanie.
 - Bardzo dobrze. Pomóc ci mamo?
 - Jeśli możesz, postaw kubki z herbatami na stole, dziękuję.
 - Al lub James już wstali? - zapytałam, rozglądając się.
 - Oczywiście, że nie. Dopiero dziewiąta. Zaraz ich pójdziesz budzić.
 - Okej. - powiedziałam krótko i postawiłam dwie herbaty na stole.
 - A tato?
 - Bierze prysznic.
Postawiłam kolejne kubki na stole.
 - Coś jeszcze mogę zrobić?
 - Nie, już sama sobie poradzę. Idź się ubierz, przygotowałam ci ubrania. Są na twoim fotelu. Później możesz zbudzić braci.
 - Dobrze.
Gdy już wchodziłam po schodach na górę, usłyszałam mamę:
 - Lily! Stella wróciła dziś rano!
 - Naprawdę?
 - Tak, mówiłam ci, że wróci.
Stella to moja kotka, którą kupiłam zamiast sowy, aby towarzyszyła mi w Hogwarcie. Była cała bialutka, tylko miała dwie czarne kreski przy uszach. Ostatnio późnym wieczorem James ją wypuścił, a ona nie wracała aż tydzień, co nie było do niej podobne więc myślałam, że przepadła.
 Zbiegłam ponownie na dół.
 - Gdzie ona jest?
 - Chyba u nas w sypialni, nie chciałam aby cię obudziła - uśmiechnęła się do mnie.
 - Oj, mamo.
Pobiegłam w podskokach do sypialni rodziców. Spała na pościelonym łóżku z wyciągniętymi łapkami. Usiadłam obok niej na łóżku, a ona się przebudziła.
 - Stella - szepnęłam. - Już nigdy tak nie rób.
Chwyciłam ją na ręce, po czym zaniosłam do swojego pokoju. Pościeliłam łóżko, na które od razu wskoczyła. Podeszłam do mojego fotela, na którym były ubrania dla mnie. Były to moje ulubione czarne legginsy, koszulka z nadrukiem oraz fioletowo-biały wyciągnięty zapinany sweterek. Ubrałam się zwinnie i poszłam do pokoju Jamesa. Zapukałam na wypadek gdyby nie spał i nie czekając na odpowiedź weszłam. Na wielkim łóżku z otwartą buzią spał nienagannie mój brat. Kucnęłam nad jego głową i lekko nim potrząsnęłam. Nie zbudził się więc, zaczęłam do niego mówić.
 - James! James! Wstawaj, zaraz jedenasta, zaspałeś!
Od razu potrząsną głową.
 - Jedenasta? Zaraz jedenasta? - powiedział półprzytomnym głosem.
 - No coś ty! Dopiero kilkanaście minut po dziewiątej, mama kazała was zbudzić.
 - O matko, już wstaję.
 - Okej, to ja idę budzić Albusa.
 - Czekaj! Ja go zbuuuudzę! - mruknął i wyrwał mu się potężny ziew.
 - Nie! Ty zapewne go specjalnie nie zbudzisz, czy coś.
 - Nie, zbudzę go, zobaczysz.
 - To mu coś zrobisz, nie! Ubieraj się i chodź na dół na śniadanie.
 - Lily! Bo upokorzę cię w Hogwarcie!
Stanęłam przestraszona. James niby często żartował, ale dokuczać też lubił, a takiej okazji by nie przepuścił. Westchnęłam zrezygnowana.
 - Dobrze, możesz go zbudzić - dodałam obrażona i opuściłam jego pokój.
Wracając do swojej sypialni, usłyszałam za sobą tubalny śmiech. Usiadłam po turecku na swoim puchatym dywanie, wszczepiając palce między tkaninę. Poczułam lekki przestrach. Dziś właśnie odjeżdżam z tego domu, aby zamieszkać w nowym, wymarzonym Hogwarcie. Zostawię ten pokój dla nowego dormitorium. Nie! Potrząsnęłam szybko głową rozdmuchując myśli. Specjalnie odkąd się zbudziłam starałam się coś robić, czymś zająć, byle nie odczuwać stresu i nie myśleć co będzie po tym jak wsiądę do pociągu. Zerwałam się z miejsca chwytając szczotkę i gumkę do włosów po czym zbiegłam na dół. Zdążyłam zauważyć, jak Al i James się kłócą przy otwartych drzwiach.
 - Mamo, zapleciesz mi warkocza?
 - Po śniadaniu, skarbie. Zbudziłaś braci?
 - A nie słyszysz? - zachichotałam.
Chwila ciszy, gdy mama nadstawiła ucha i w końcu westchnęła.
 - Jak zwykle, co z nimi jest, ja nie wiem. - mruknęła znużona.
 - Mogę w czymś pomóc, proszę?
 - Możesz sprawdzić czy twoi bracia się spakowali. Mam nadzieję, że ty jesteś, prawda?
 - Od dawna mamo! Pakowałam się razem z tatą.
 - Ach, no tak.
Umiałam się już perfekcyjnie pakować, ponieważ pomagałam moim braciom to robić, gdy ja jeszcze nie musiałam. Poszłam do pokoju Albusa. Stali tam oboje w piżamach, James górujący swoim wzrostem i śmiejący się głośno, natomiast drugi, patrzył na starszego urażonym wzrokiem.
 - Al, jesteś spakowany?
 - Och, cześć Lily. Tak jestem - uśmiechnął się ciepło w moją stronę.
 - A ty James?
 - Taak. - powiedział dalej krztusząc się śmiechem.
Wzruszyłam ramionami.
 - Ubierzcie się i chodźcie na śniadanie.
 - Okej, zaraz zejdziemy, dzięki.
Pokierowałam się z powrotem na dół. Na krześle czekała sowa Jamesa, Facecja. Otrzymała ona nazwę z łaciny, czyli żart. Pogłaskałam ją delikatnie, po czym usiadłam przy stole. W kuchni pojawił się w pełni ubrany tato.
 - Dzień dobry.
 - Cześć tato.
 - Jak się czujesz? - zapytał zajmując miejsce na ukos ode mnie. 
 - Świetnie, ale tłumię w sobie panikę i stres - przyznałam szczerze.
 - To dobrze, będzie super, zobaczysz - obdarzył mnie pokrzepiającym uśmiechem. - Ginny co dziś mamy na śniadanie?
 - Naleśniki, według przepisu mojej mamy.
 - Super, uwielbiam je.
Wiedziałam, że mama zrobiła je dlatego, że je ubóstwiałam i w taki sposób chciała, jakoś mnie wesprzeć. Na dół zszedł James, siadając naprzeciw mnie, tam gdzie była jego sowa.
 - Cześć - rzucił.
 - James, jesteś spakowany? - spytała opiekuńczo mama.
 - Tak, tak jestem.
 - Gdzie Al?
 - Nie wiem.
 - Albus, chodź na śniadanie!
 - Idę! - dobiegł nas głos z góry.
Pojawił się po chwili, siadając obok mnie, podczas gdy mama postawiła na stole dzbanek z mlekiem i talerz pełen naleśników. Wszyscy zaczęliśmy jeść.
 Po jedzeniu pomogłam mamie pozmywać, a potem mama zrobiła mi luźnego warkocza. I w końcu nadszedł czas aby wsiadać do samochodu i pojechać na dworzec King Cross. Tato zniósł nasze kufry, ja złapałam Stellę i razem z nią wsiadłam jak na szpilkach do pojazdu. Albus siedział obok mnie i nie potrafiłam wyczytać emocji z jego twarzy. Chyba był podekscytowany. Zostały zniesione kolejne kufry, po czym każdy umiejscowił się w samochodzie, a my ruszyliśmy.
 Gdy tato zaparkował i w końcu zgasił silnik, ja przełknęłam głośno gulę, która siedziała mi w gardle. Mama schowała Stellę do kociej klatki, a moi bracia pobiegli po wózki. Ja rozglądałam się nerwowo za kimkolwiek z rodziny lub znajomych rodziców. Moje oczy nikogo nie napotkały, prócz wracającego Albusa. Tato zapakował mój kufer i klatkę ze Stellą na przyprowadzony wózek, a potem mama chwyciła go za ręce. Złapałam ją pod rączkę. Spojrzała na mnie dodając mi otuchy i ciepło się uśmiechając. James przybiegł z kolejnymi dwoma, na które zostały załadowane kufry i poszliśmy razem do budynku.
 Stając przed samą barierką między peronami dziewiątym i dziesiątym, tato nas poinstruował:
 - Najpierw ty James.
I mój pobiegł z wózkiem w stronę barierki i nagle zniknął.
 - Teraz ja? - odezwał się podniecony Al.
 - Tak.
I tak samo jak starszy wbiegł, znikając.
 - Teraz my, Lily. Nie bój się - odezwała się mama. - Będziemy do ciebie pisać najczęściej jak to będzie możliwe, będziesz w stałym kontakcie z nami. Wiem, że twoi bracia się tobą zaopiekują. Poza tym zobaczymy się na święta, dasz radę, słońce.
Tato pogłaskał mnie po głowie i chwycił za drugą rękę. We trójkę pobiegliśmy na barierkę, pojawiając się na peronie 9 i 3/4. Uwolniłam się od uścisku mamy i wyjęłam z kieszonki swetra bilet Ekspresu Hogwartu.
 - Chodź. Lily, nie bój się, jesteśmy z mamą pewni, że sobie poradzisz. Jesteś mądrą dziewczynką.
Uśmiechnęłam się do nich i poszliśmy wzdłuż peronu. Po drodze zauważyliśmy ciocię, ściskającą do siebie Hugona, wujka mówiącego coś do Rose, oraz Albusa stojącego tuż przy nich. Nieco dalej stał mój starszy brat i śmiał się z kolegami. Podeszliśmy do nich.
 - Hej Lily!
 - Hugo! Cześć!
 - Jak się czujesz Lily? - zapytała z troską ciocia Hermiona.
 - Lekko zestresowana, ale i tak podniecona.
Ciocia się zaśmiała.
 - Witaj Harry, cześć Ginny.
 - Witaj Hermiono, cześć Ron. - odpowiedzieli chórem rodzice.
Wszyscy się ze sobą poprzywitywali. Peron był cały zatłoczony dziećmi, żegnającymi się ze swoimi rodzinami. Prócz gwaru było słychać jeszcze warkot pociągu.
 - Jest za siedem jedenasta - zauważyła Rose.
Na te słowa przytuliłam się do mamy. W oczach stanęły mi łzy szczęścia i tęsknoty. Tato też przytulił się do nas. Któreś z nich pocałowało mnie w czubek głowy.
 - Będę za wami tęsknić, piszcie do mnie w miarę często. Kocham was - mruknęłam w sweter mojej rodzicielki.
 - Moja wrażliwa Lily - powiedział tato. - Będziemy pisać, obiecujemy. Ty obiecaj, że będziesz grzeczna i będziesz uważała na lekcjach. Pamiętaj, aby unikać kłótni i pojedynków. Jesteśmy z ciebie dumni, córeczko.
 - Po prostu uważaj na siebie. Kochamy cię. - dodała mama i ucałowała mnie na pożegnanie.
 Tato zrobił to samo. Hugo żegnał się z rodzicami. Mama podała mi klatkę ze Stellą. Pomachałam jeszcze w stronę cioci i wujka, po czym spojrzałam na Hugo. Kiwnął głową i oboje wsiedliśmy do pociągu rzucając za sobą krótkie:
 - Pa pa!