Dziś jest piątek. Minęło już 5 dni, odkąd jestem w Hogwarcie. Następnego dnia jak się obudziłam, otoczyła mnie ponurość. Dosłownie. Czułam się ospała i leniwie wstałam, podeszłam do okna. Za oknem była mgła i wszędzie wilgotno. Miałam już wszystkie lekcje, poznałam każdego nauczyciela i najbardziej spodobały mi się lekcje eliksirów, zaklęć, opcm oraz nauka latania na miotłach. Jak się okazało Hogwart jest nie zwykły, tak jak myślałam. Schody w piątek prowadziły w ogóle gdzie indziej, niż w poprzednich dniach. Było też dużo drzwi na zmyłki, albo takich co nie dało się otworzyć bez pogłaskania ich czy coś podobnego.
Gdy całą trójką - Ja, Julie i Hugo - doszliśmy do Wielkiej Sali i usiedliśmy przy stołach, wydarzyło się coś dziwnego. Rose wybiegła z pomieszczenia cała czerwona i opuchnięta. Zaczęłam się martwić i już wstałam aby podejść do Albusa i zapytać o co chodzi, ale Julie mnie zatrzymała. Chcąc nie chcąc usiadłam i nałożyłam sobie owsianki. Jadłam, martwiąc się o Rose, gdy do Wielkiej Sali wleciała chmara sów. Wyglądało to naprawdę zaskakująco, więc pożałowałam, że nie mam własnej sowy. O dziwo przede mną wylądowała sowa Jamesa, Facecja. Odwiązałam list który był zaadresowany dla mnie, a ona pofrunęła do mojego brata oddając drugi list. Po piśmie poznałam, że list jest od rodziców.
Kochana Lily,
Byliśmy pewni, że trafisz do Gryffindoru i jesteśmy z ciebie dumni. Jest nam pusto w domu bez was, ale cieszymy się, że się edukujecie. Mamy nadzieję, że podoba ci się w Hogwarcie i że świetnie sobie radzisz. Ba, jesteśmy tego pewni. Napisz nam jak tam twoje pierwsze dni, kogo poznałaś i jak się czujesz? Trzymaj się jakoś, poznawaj Hogwart i się oczywiście ucz! Będziemy do ciebie pisać, nie martw się. Dziadkowie też są szczęśliwi, że ty i Hugo trafiliście do Gryffindoru, pozdrawiają was.
Kochamy i Tęsknimy,
Mama i Tata.
Uśmiechnęłam się do zwitku pergaminu. Hugo, też promieniał patrząc na swój list, tak samo Julie. Oboje byli zaczytani. Zastanawia mnie, co ja im odpiszę. Mam napisać im prawdę, o moim pierwszym najgorszym dniu? Zaczną się martwić. Na pewno muszę napisać o dziwnym zachowaniu Albusa i Jamesa. Spojrzałam po nich. James śmiał się z Nickiem z jego listu, a Albus był czymś załamany. Czyżby listem? Nie, na pewno nie. Wstałam od stołu i podeszłam do niego.
- Cześć Al. Mogę? - zapytałam, wskazując miejsce obok niego.
- Tak. Siadaj. - odsunął się.
- Al, czemu Rose wybiegła? W takim stanie?
- Emm, nie wiem.
- Albus, nie kłam! - oburzyłam się.
- Lily, nie ważne. Co tam rodzice ci napisali?
- Że tęsknią i gratulują. Zachowujesz się dziwnie. Co się dzieje?
- Lily, błagam. Nie wtrącaj się.
- Albus, proszę cię. Powiedz mi.
Spojrzał na mnie spode łba.
- Więc?
- Lily, obiecuję, że to ci wyjaśnię. Tylko najpierw sam się z tym oswoję, okej?
- No dobrze. A tobie co napisali rodzice?
- To co zwykle. Tylko jakoś mi dziwnie, bo zawsze ty coś dopisywałaś od siebie, a teraz ten list taki pusty i krótki.
Zachichotałam.
- Lubiłam do was pisać.
- Wiem. Przyzwyczaiłaś się już do Hogwartu?
- Tak, poznałam już mnóstwo osób i miejsc. Al, wracam do Hugona, bo zauważyłam, że zerka na mnie.
- Okej idź. I trzymaj się.
- Pamiętaj co mi obiecałeś. - dodałam na odchodnym.
Usiadłam tam gdzie wcześniej, a Hugo patrzył na mnie podejrzliwie.
- Tak?
- O czym gadaliście?
- Wypytywałam go, o co chodzi z Rose, ale nic nie powiedział. I jeszcze rozmawialiśmy o rodzicach.
- Aha. Dziwną miałaś minę jak odeszłaś.
Wzruszyłam ramionami. Dokończyłam owsiankę i wróciliśmy do pokoju wspólnego. Minęłam się z Jamesem i Fredem, biegnącymi z torbami. Sama też poszłam się spakować na pierwsze dzisiejsze lekcje.
Po ostatniej lekcji transmutacji, oczywiście w moim mniemaniu okropnej lekcji ze względu na profesor Thomson, poszłam na obiad z samą Julie. Hugo zrezygnował z obiadu, bo na transmutacji dowiedział się od kolegi z ławki, że ma szachy czarodziejów. Już wiedziałam, że je kocha. Na obiedzie nie zobaczyłam Rose, więc pożegnałam się z Julie i pobiegłam prosto do biblioteki. Oczywiście znalazłam ją tam. Już nie była cała opuchnięta i czerwona. Wyglądała źle, ale nic poza tym. Siedziała przy daleko schowanym stoliku.
- Rose. - szepnęłam i usiadłam obok niej.
Nie podniosła głowy. Przytuliłam się do niej. Chwilę się zawahała, ale odwzajemniła uścisk.
- Co się stało?
- Sama już się w tym nie łapie.
- Hm?
- Scorpius się do mnie nie odzywa tylko zawsze patrzy, to jest okropne. A Albus dziś po prostu mnie spławiał. Starałam się to z nimi wyjaśnić, ale twój brat był coraz to okropniejszy.
- Nie wierzę. Od kiedy Albus jest taką świnią? Dziś jak z nim rozmawiałam, mówił ze skruchą. Coś tu jest nie w porządku. Rose, i tak wiesz, że prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw. Nie martw się, ja sama postaram się dowiedzieć.
Nie odpowiedziała. Odsunęłyśmy się od siebie, a ona wyjęła moje książki od transmutacji. Odrabialiśmy w ciszy, aż nie zauważyłam Freda przechodzącego przez bibliotekę, obłożony cały w książkach. Zaczęła się dyskusja o nich. Rose zaproponowała, abym do nich podeszła. Tak też zrobiłam.
Podeszłam do ich stolika i się o niego oparłam. Nawet nie zareagowali. Więc usiadłam przy Jamesie, na przeciw Freda i wzięłam jedną książkę do ręki. 'Zakazana transmutacja, dla niezwyczajnych.' O co chodziło w niezwyczajnych? Otworzyłam książkę na samym początku, ale wtedy obudzili się z dziwnego transu.
- Lily! Co ty tu robisz. Wyjdź!
Fred i Nick, przyciągnęli do siebie wszystkie książki i je osłonili.
- Podeszłam do was, a wy nic. Czytaliście dalej. James, od kiedy ty czytasz? To nie prawdopodobne, ty w bibliotece.
- Szukam czegoś do pracy domowej.
- Z czego?
- Z eliksirów.
- Czyżby? - spojrzałam na książki.
- Okej, no na transmutację.
- Ty też? Tobie też coś odbiło do głowy, najpierw Al teraz ty. Co wam jest? Inni jesteście w domu. - zasmuciłam się.
- Lily, błagam tylko nie zacznij płakać. Mogłaś się spodziewać, że nie będziemy tacy sami jak w domu. Tylko dlaczego nasz nudny brat Albus niby jest inny niż w domu? Zawsze taki sam...
- Nie, w tym rzecz, że nie. Jest teraz wredny!
- Wredny? Albus wredny? - wybuchł śmiechem, tak głośnym, że pani Pince już do nas szła.
Śmiała się cała trójka. A jak podeszła bibliotekarka. To dławili się, bo nie mogli przestać się śmiać.
- Patrze Lily, ty też jakaś inna jesteś. Bardziej fantazjujesz.
- Mówię prawdę. - odpowiedziałam stanowczo.
- Serio? - oczy Freda zrobiły się wielkie jak galeony.
- Tak! Zrozumcie to.
- Jakoś nie bardzo mi się chce, Lily a czy ty przypadkiem nie straciłaś rozumu podczas przyjazdu tu do Hogwartu. Pewnie nasz wredny braciszek coś ci zrobił.
Znów parsknął śmiechem, więc urażona odeszłam. Opowiedziałam wszystko Rose, a potem się pożegnałam i pobiegłam do sowiarni. Odnalazłam sowę Julie, Pler. Naskrobałam piórem dużo słów i wysłałam sowę do rodziców. Może oni jedyni mnie zrozumieją. Potem wróciłam do pokoju wspólnego, opowiedziałam wszystko Julie i Hugonowi, i zaczęliśmy nad tym rozmyślać.
- Hej! Mieliśmy dziś wybrać się do kuchni. - przypomniała nam Julie.
- Ale że teraz?
- Chodźmy teraz, ja już prawie głodny jestem.
No cóż, to przecież Hugo - pomyślałam. Wyszliśmy z pokoju wspólnego i pobiegliśmy wprost do kuchni. Gdy staliśmy przed wielkim obrazem, na którym była miska z owocami, Hugo podrapał palcem gruszkę, a ona zachichotała i zamieniła się w zieloną klamkę.
- Gotowi?
Skinęłyśmy głowami, a mój kuzyn otworzył nowe wejście.
Nie powiem, zatkało mnie na widok wielkiego, wysoko sklepionego
pomieszczenia, rozmiarami przypominającego Wielką Salę, która notabene
znajdowała się tuż nad nami. Panował tu nienaganny porządek, rondle i
garnki z mosiądzu wisiały grzecznie na ścianach a na drugim końcu sali
widać było wielkie ceglane palenisko. I to właśnie przeżyliśmy pierwsze magiczne chwile. Wszędzie gdzieś były skrzaty. Hugo miał oczy tak błyskotliwie wielkie, że aż to nie możliwe. Julie zaczepiła jedną ze skrzatów.
- Cześć. Jestem Julie, to jest Lily i Hugon. Chcielibyśmy poznać waszą kuchnię. Pomogłabyś nam?
- Oczywiście panienko. Ja jestem Dafka. Z miłą chęcią.
- Zaczekaj, ale zanim zaczniesz. Mogłabyś zawołać mi tu Stworka?
- Oczywiście, panienko. Dafka już woła.
I poszła gdzieś w głąb wielkiej kuchni. Wróciła ze Stworkiem. Skrzatem który jakby należał do taty, tyle że tato woli aby pomagał tu w Hogwarcie. Wygląda naprawdę staro, wyróżniał się spośród innych skrzatów.
- O! Panienka Potter. Stworkowi miło widzieć. W czym Stworek ma służyć?
- W niczym. Chciałam cię ponownie zobaczyć. Julie, to mojego taty skrzat. Dostał go w spadku. Nazywa się Stworek. Stworku to jest Julie.
- Stworkowi miło poznać. Co panienka Potter tutaj robi jeśli mogę spytać.
- Jasne, że możesz! Zawsze. Zwiedzamy waszą kuchnię.
- Okej, no to Dafko. Mogłabyś nam opowiedzieć o tej kuchni? I nas oprowadzić? - zapytał nagle Hugo.
- Tak, sir. - odpowiedziała uprzejmie skrzatka.
Uśmiechnęliśmy się wszyscy do siebie. Stworek wrócił tam skąd przyszedł a Dafka zaczęła nas oprowadzać.
- No więc, Dafka zacznie od tego, że tu z Dafką pracuje ponad sto skrzatów domowych. W spiżarni dodatkowo kolejne czterdzieści skrzatów, w tym sam Stworek. Na głównej kuchni, panienko, każdy skrzat ma swoje obowiązki. Dafka na
przykład razem z piętnastoma innymi rozkłada talerze i sztućce na
stołach. Są też sprzątacze, kuchciki i kucharze, oraz Szef Kuchni -
dodała z nabożną czcią. - Szefem Kuchni od dawna jest Imbirek, wie
panienka, Imbirek zna się na gotowaniu... Mamy takie serwetki z godłem Hogwartu - skrzatka zaprezentowała nam swój
"strój". Miała na sobie czerwono złotą serwetkę obiadową z godłem szkoły,
udrapowaną na kształt togi. - Dafka rozkłada zastawę na stole
Gryffindoru, dlatego ma na serwetce barwy tego domu, rozumie panienka...
- Okej, okej. Ale co gotujecie i gdzie? - odezwał się Hugo zaciekawiony.
- Proszę sir, tam za tym drzwiami są piece, rozumie sir, tam
kucharze i kuchciki robią potrawy, a Dafka i inni przynoszą je tu -
skrzatka skłoniła się nisko. - Aby potrawy się dostały do Wielkiej Sali, to proszę sir, musimy je wysłać przez sufit na stoły. To wymaga mocy wszystkich skrzatów...
Byłam pod wrażeniem, mają tyle roboty. Strasznie się męczą, a są takimi małymi stworzeniami. Zrobiło mi się ich żal. Kuchnia sprawnie pracowała dzięki wspaniałej organizacji skrzatów domowych.
- Sir, a to co gotujemy to ja nie wiem, sir. Bardzo przepraszam, sir. To wiedzą tylko skrzaty pracujące w głównej kuchni, sir. Dafka może zawołać Szefa Kuchni, Imbirka. Dafka może, sir. - powiedziała i odeszła.
Chwile później na miejscu Dafki stał starszawy skrzat domowy w kucharskim kitlu i czapeczce, a obok skrzatka.
- Państwo chcą dowiedzieć się o potrawach? - zapytał na wstępie. - W ciągu
roku szkolnego w Hogwarcie wydaje się pięć oficjalnych uczt, proszę państwa.
Powitalna, Halloweenowa, Bożonarodzeniowa, Wielkanocna i Pożegnalna. A
tak poza tym tu przygotowywane są wszystkie śniadania, lunche, obiady,
podwieczorki i kolacje w normalne dni. Wiedzą szanowni państwo, jak są uczty to i potraw więcej. Na Uczty Powitalne i
Pożegnalne podajemy befsztyki, pieczone kurczęta, kotlety schabowe i
jagnięce, kiełbaski, bekony, steki, ziemniaki gotowane, pieczone i
smażone w postaci frytek, różnej maści puddingi, no i oczywiście sosy.
Aż się oblizałam. Podobnie jak moi przyjaciele.
- Na Halloween, wiedzą państwo - kontynuował Imbirek. - Głównie podaje się
dania z dyni. A na Boże Narodzenie to dopiero potraw się gotuje! - Skrzat
mówił z zapałem. - Pieczone indyki, płonące bożonarodzeniowe puddingi,
krokiety, gulasze, kotlety, flaczki... Ze słodkości placki
bożonarodzeniowe i czekoladowe przekładańce idą jak ta lala!
- A na co dzień? - zapytałam zaciekawiona, może nawet tak samo jak Hugo.
- Śniadania, wie panienka, muszą być lekkie, ale pożywne, są więc
naleśniki na słodko i na ostro, kanapki, owsianki, tosty, jajecznica na
bekonie... Obiady obfitują w steki, befsztyki, strudle, knedle oraz zupy
i puddingi. Na kolację kanapki, jajka w różnej postaci, sałatki i
surówki.
- A słodkie podwieczorki? - zapytała Julie.
Dla Hugona, który stał bliżej mnie zaburczało w brzuchu. Nic w tym dziwnego, skoro jesteśmy w kuchni pełnej zapachów potraw i się o nich dowiadujemy.
- Robimy lody, strucle i ciastka z owocami, eklerki, wie panienka,
polewane czekoladą, pączki, biszkopty, budynie, kisiele, galaretki,
marmoladki, kremówki, owoce kandyzowane i normalne...
Głodna się zrobiłam.
- Czyli dla każdego coś dobrego? - zapytała Julie.
- Tak, panienko.
- A spiżarnia? Jak tam jest? - zmieniłam temat, czując jak ślinka napływa mi do ust.
- Tam pracuje aż czterdzieści skrzatów. Część z nich robi zakupy, inni
układają je na półkach, jeszcze inni przynoszą je nam, kucharzom, ot co.
Zwykła spiżarnia.
- A co robicie w wolnym czasie? - zapytała Julie, nie wiedząc że palnęła gafę.
Imbirek i Dafka spojrzeli na nią jak na wariatkę.
- My nie mamy wolnego czasu, panienko! - zaskrzeczał. - W nocy opiekujemy
się zamkiem, rozpalamy w kominkach, sprzątamy, część z nas idzie do
pralni...
- A teraz państwo wybaczą, za dwie
godziny kolacja, a ja muszę przypilnować kucharzy i kuchcików. - powiedział i odszedł.
- Jestem pod wrażeniem. - mruknęłam.
- No coś ty! Jak tu wspaniale. Kocham was, kocham tą kuchnię. Wy jesteście wspaniali. Od dziś to jest moje ulubione miejsce. Mniam. Kocham wasze jedzenie, mógłbym coś dostać? - powiedział ożywiony rudzielec.
- Oczywiście, sir. Dafka już coś dla państwa przyniesie. - znów zniknęła.
Popatrzyliśmy po sobie. Każdy wyglądał widocznie na zadowolonego i głodnego.
- Hugo, zgodzę się z tobą. To wspaniałe miejsce. - mruknęła Julie.
Podszedł do nas inny skrzat.
- Witam państwa. Jestem Bonum, proszę państwa. Dafka kazała mi państwa zaprowadzić do jednego ze stołów. Przygotowała dla państwa małą ucztę. - powiedział bardzo malutki skrzat o bardzo dużych i pięknych niebieskich oczach.
- Jaki słodziutki on. - zachichotała brązowooka.
Ruszyliśmy za nim, a on zaprowadził nas do Dafki. Skrzatka na prawdę przygotowała nam małą ucztę. Zajadaliśmy w towarzystwie Dafki i Bonuma, bo ich zaprosiliśmy. Ale oni nie skusili się na jedzenie. Dopiero teraz, doceniłam, że jedzenie jest wyśmienite. Po zakończeniu jedzenia, wstałam od stołu i podeszłam do skrzatów.
- Dziękuję ci Dafko, za oprowadzenie i za opowiedzenie i za nakarmienie. Jesteś naprawdę wspaniała. Budzisz mój respekt. Proszę cię, przyjmij ten kamyczek jako podziękowanie - wyjęłam z kieszeni szaty kamyczek, czyli kiedyś patyczek od lizaka. Na nim użyłam mojego pierwszego zaklęcia. - A ty Bonum, też jesteś wspaniały, jak i reszta skrzatów. Dziękujemy wam za fatygę i w ogóle. Jesteście wszyscy super!
Podałam kamyczek Dafce, a ona skromnie go przyjęła mówiąc, że jestem bardzo przyjacielska i miła. Pożegnaliśmy się z wszystkimi skrzatami i uradowani wróciliśmy do pokoju wspólnego. Wypad do kuchni, był wspaniałym przeżyciem. Kuchnia jest tak samo najlepszym miejscem w Hogwarcie, co biblioteka czy pokój wspólny.
Jestem trochę zawiedziona, bo ostatnio prosiłam was o 5 komentarzy, ale ich nie miałam. Co prawda, dawno nie pisałam rozdziału, więc wzięłam się karby i napisałam. Baardzo was proszę o komentarze, bo jeśli coś wam się nie podoba, zawsze możecie mi poradzić aby tak tego nie robić i zawsze też zauważę ile was jest i to mnie zmotywuje. Pozdrawiam.
Chciałabym dodać, że info czerpałam od autorki tego bloga: (http://rafael-bielecki-yaoi.blog.onet.pl/), czyli Anix. O kuchni, rzecz jasna. (Napisała o kuchni artykuł na forum).
OdpowiedzUsuńDzięki za dopisek. Przeczytałam twój tekst, moja droga, uważam, że wybrałaś najgorszy z możliwych tematów - przesłodzone dzieci Pottera i tej idiotki Ginny.
OdpowiedzUsuńPowinnaś spróbować na kanonie, potem dopiero brać do ręki nowe pokolenie, aczkolwiek niewiele osób lubi młode pokolenie.
Weź przykład z mojego Bieleckiego ;) On też jest w Hogwarcie, ale to wygląda zupełnie inaczej ;)
Pozdrawiam!
Anix.
Czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuń