niedziela, 14 lipca 2013

Rozdział 8. Nowa twarz.

W sobotę odwiedziłam Hagrida wraz z Hugonem i Julie. Niedzielę spędziliśmy leniwie, wychodząc na błonia. Hugo i jego kolega z dormitorium, grali sobie w szachy, a ja Julie, Alice i Kate poszłyśmy zwiedzać Hogwart. Tak bardzo chciałam poznać jego większość, szczególnie po tym wypadzie do kuchni. Ile jeszcze takich ciekawych miejsc skrywa? Szwendałyśmy się zamiast odkrywać. Przechodziłyśmy przez korytarze, sprawdzając co jest za drzwiami, ale prawie co drugie były zamknięte. Zajęło nam to tylko godzinę, więc szybko wróciłyśmy na błonia. Alice i Kate poszły do pokoju wspólnego.
 - Kompletnie zapomniałem! Conrad, dokończymy tą partię kiedy indziej. Muszę biec do Jamesa. - oznamił Hugo i zaczął szybkim marszem iść do szkoły.
Dogoniłam go i zapytałam:
 - Do Jamesa? Mojego Jamesa? Po co?
 - W tym tygodniu zaczyna się nabór do Quidditcha. - zaczął niecierpliwiąc się. - Jak twój tato się dostał w pierwszej klasie, to może i ja...
Dobiegła do nas Julie.
 - Och, daj spokój. I co ci da James? Nie dostaniesz się! Jesteś pierwszoroczniakiem! Hugo, nie uraź się, ale cię naprawdę nie wezmą. - powiedziałam szczerze.
 - Kto wie? James mi da rady, zapewne to on będzie za rok kapitanem drużyny, jak Victor skończy szkołę. Warto spróbować.
 - Niech ci będzie, też idę! 
 - Ale możecie mi powiedzieć gdzie? - zapytała zdezorientowana Julie.
  - Do Jamesa, mojego brata. Hugo myśli, że on mu pomoże w dostaniu się do drużyny Quidditcha. 
 - Hugo, nie jestem pewna czy to dobry pomysł. Lily ostatnio przecież mówiła, że jest czymś zajęty w bibliotece.
 - Nie, ja idę. - uparł się.
Przewróciłam oczami. Wchodziliśmy już do biblioteki, wiadomo było, że tu jest mój starszy brat. I był. Miał mniej pokaźny stos książek na stole niż zwykle, a siedział tylko z Nickiem.
 - Cześć James, hej Fred. Mogę się dosiąść? 
Przesuneli jak najdalej od nas książki i wyrazili zainteresowanie.
 - Co sprowadza do nas małe robaczki-pierwszoroczniaczki? 
Rudzielec wytłumaczył im o co chodzi, a ja wymieniałam spojrzenia z Julie. Obie przyglądałyśmy się książkom, gdy mój kuzyn wypytywał o drużynę. 
 - Lily, a ty co? Nie wyrażasz zainteresowania naszym tematem? - zapytał Fred.
 - Nie, a czemu?
 - Siostrzyczko, może nie wiesz, ale nasza rodzina jest untalentowana jeśli chodzi o tą grę. Przecież rodzice byli w drużynie i byli świetni, i ja i Al też jesteśmy szukającymi, więc wiesz... - przechwalał się James.
 - To nie znaczy, że ja też. - powiedziałam smutno, bo chciałam być w drużynie, ale nie teraz.
  - Będziesz idealną ścigającą w Gryffindorze, mówię ci. 
 - Poczekam kilka lat. Hugo, chodź już. Wypytałeś już o wszystko. - ucięłam.
  Wyszliśmy z biblioteki i poszliśmy do pokoju wspólnego.

  Następnego dnia, w poniedziałek rano stało się coś nietypowego jak dla zasad tej szkoły. Wszyscy byli pogrążeni w rozmowach i jedzeniu śniadania, gdy profesor McGonagall poprosiła o ciszę.
 - Moi drodzy uczniowie. W tym roku stało się coś nietypowego. Do naszej szkoły dołączy uczennica. Razem z innym pedagogami szkoły uznaliśmy, że trzeba zrobić jej przydział. Przyjechała do nas ekspresem dzisiejszej nocy. Zapewne jest to dla was wielki szok, ponieważ uczniowie ot tak nie dochodzą do szeregów uczniów, ale musiało się tak stać. No więc, panie Claw, proszę wnieźć stołek i tiarę przydziału. 

 Wszyscy osłupieli. Ja też. Nowa uczennica? Specjalny pojedynczy przydział? Coś się dzieje. Woźny, Ernie Claw wniósł spiczastą tiarę przed stół nauczycielski. Z komnaty obok wyszła dziewczyna prowadzona przez profesora Flitwicka. Miała długie proste brązowe włosy i szare oczy, które dało się zauważyć za takiej odległości. Podeszła pewnie do stołka, usiadła i założyła na siebie tiarę, zamykając oczy. Mineło kilka sekund, a tiara wrzasnęła:
 - Gryffindor!

Cały czas panowała cisza, nikt nie ogarniał co się dzieje. Jakaś dziewczyna dojeżdża do szkoły i ma oddzielny przydział. Zanim gryfoni zareagowali, dziewczyna zdążyła podejść do stołu. Wybuchnęliśmy aplauzem, pomimo szoku. Spojrzałam po wszystkich. Hugo był wzburzony, Julie zdziwiona, mój brat James z przyjaciółmi już coś szeptali, a reszta bacznie się jej przyglądała. Usiadła obok mnie.
 - Cześć. Jestem Caroline. Caroline Smith. Miło mi cię poznać.

 - Emm, ja jestem Lily Potter.
 - Och, naprawdę? Ta Potter? Podziwiam, a wy jak się nazywacie?
 - Jestem Hugo. - mruknął cicho Hugo.
 - Aha, a ty? - wskazała palcem nowa gryfonka.
 - Julie Foy. Cześć. - powiedziała już śmiało brunetka.
 - Super, nie rozumiem dlaczego wszyscy się na mnie gapią. Ot, sensacja, niech dokończą jedzenie, a swoją drogą podają coś tu dobrego? - zapytała retorycznie i się rozejrzała. 
Zaczęła nakładać sobie jedzenie i spokojnie jeść, nie przejmując się spojrzeniem całej sali. Ślizgoni wrócili już do swoich pogaduszek, ale Puchoni i Gryfoni nadal patrzyli. 


  Po śniadaniu, oczywiście były lekcje. Caroline trzymała się cały czas blisko mnie, Hugona i Julie, a na mnie to się chyba uwzięła. Coraz to mnie zasypywała nietypowymi pytaniami, że aż poczułam jaka jest wścibska, ale próbowałam się z nią zaprzyjaźniać i pod koniec dnia jakoś się udało.